Gdyby obie ekipy spotkały się 13 lat temu to zamieniłyby się
rolami. Bradford, które obecnie reprezentuje Divison 2 (odpowiednik czwartej
ligi) wtedy występowało w najwyższej klasie rozgrywkowej,
natomiast Swansea w tamtym okresie było właśnie w Divison 2, nie mając
pieniędzy na opłatę rachunków za prąd. Od tamtego czasu wszystko się w obu
klubach zmieniło, dla jednych na lepsze, dla drugich na gorsze.
Oba kluby walczą o trwały wpis do historii, największy sukces
w całej swojej historii. Nie ma co spierać co do tego kto jest faworytem, bo to
wydaje się oczywiste. „Łabędzie” ze Swansea wprawdzie nie są ostatnimi czasy w
najlepszej formie, jednak powinni poradzić sobie ze swoimi rywalami. Dla
Bradford nie jest to nowa sytuacja. Na drodze do finału pokonali kilka klubu z
Premier League, a największą niespodzianką było upokorzenie Arsenalu. Ograli
także Wigan i Aston Villę. Inna sprawa, że wszystkie trzy wymienione zespoły spisują
się w tym sezonie bardzo mizernie, lecz to nie może umniejszyć sukcesu
Bradford. Swansea, aby dotrzeć na Wembley ograło m.in. Liverpool i Chelsea.
Obie drużyny różni w tym momencie tak naprawdę wszystko.
Jedni żyją z dnia na dzień, od meczu do meczu, próbując dotrwać do końca sezonu
w codziennej szarości League Two. Drudzy pukają do bram angielskiej elity, mimo
tego, że w Premier League dopiero raczkują. Lecz tego jednego dnia to wszystko
nie będzie miało znaczenia. Bradford będzie walczyło o niepowtarzalny sukces i
chwilowy rozgłos dla miasta, natomiast dla Swansea ten finał będzie przepustką
do europejskiego futbolu.
Bradford jest drugim klubem, który z czwartej ligi trafił do
finału pucharu ligi, pierwszym było Rochdale w 1962, wtedy przegrali 3-0 z
Norwich. Ponadto popularni „Bantams” jeżeli pokonaliby swoich walijskich rywali
wyrównaliby rekord Sheffield Wednesday, którzy nie będąc w najwyższej klasie
rozgrywkowej ograli cztery ekipy z
Premier League. To tylko statystyka, która w ostatecznym starciu nie będzie
miała znaczenia, jednak pokazuje niesamowity sukces Bradford. Drużyna złożona
za 7,5 tys. funtów dochodzi do finału mimo, że swoją przygodę powinna skończyć już
dawno temu. Za każdym razem udało im się jakoś prześlizgnąć co jest wbrew
jakiejkolwiek logice. Jeżeli udałoby im się wygrać to mimo wszystko nie wystąpiliby w lidze europy, bo po prostu ich na to nie stać.
Wokół Swansea jest coraz głośniej, a szczególnie wokół ich
menedżera. Laudrup, niegdyś wybitny piłkarz, jest wymieniany jako kandydat do
objęcia schedy po Mourinho w Realu Madryt. Duńczyk nie reagował na te
spekulacje, nie chciał też rozmawiać o swojej przyszłości. Wiadomym jest, że
wykonuje genialną pracę i wykreował kilku ciekawych piłkarzy. Dodatkowo „Łabędzie”
grają efektownie, nie wybijają na oślep piłki i za wszelką cenę chcą swojego
rywala zdominować. Nie bez przyczyny otrzymali przydomek „Swansea-lona”.
Ciekawym jest jak poradziłby sobie Duńczyk w wielkim klubie, chociaż fajnie by
było, gdyby Laudrup poprowadził Swansea w Europie, kto wie do czego mógłby
doprowadzić walijski zespół w przyszłym sezonie.
Alan Collen, napastnik Bradford powiedział: „Musimy cieszyć i
rozkoszować się tą chwilą, bo większość z nas prawdopodobnie nigdy takiego
sukcesu nie doświadczy”. Menedżer „Bantams” wierzy, że w tym finale może
zdarzyć się wszystko, zdejmuje też presję z zawodników mówiąc: „Nie mamy nic
stracenia, a wiele do zyskania”. Te słowa pokazują, że nawet najbardziej
wytrawne umysły Hollywood nie byłyby w stanie wymyślić bardziej niezwykłego
scenariusza na ten finał. Piłkarski świat uwielbia takie historie. Jeden słabeusz podbija rozgrywki, samemu nie spodziewając się, że mogą aż tyle
osiągnąć. Piłkarze Swansea będą tymi "bad guys", spróbują wyrwać trofeum biednej drużynie, za którą kciuki będzie trzymał prawie cały piłkarski świat. To też pokazuje jak nieprzewidywalną grą jest futbol. To
tylko slogan, lecz w tym wypadku bardzo prawdziwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz