środa, 30 stycznia 2013

Niezrozumiany geniusz czy przeciętny półgłówek? - Mario Balotelli ląduje w Milanie

Balotelli po długich negocjacjach ostatecznie odszedł z Manchesteru City do Milanu za 20 mln funtów + 3 mln w postaci bonusów. Pod względem sportowym City dużo nie straciło, bo Włoch w obecnej formie był potrzebny Anglikom jak drzwi w lesie, jednak z Super Mario mogliśmy liczyć na to, że będzie ciekawie po za boiskiem. Zawsze wpadał na jakiś innowacyjny „inaczej” pomysł i przez to liga angielska nabierała kolorytu. Szkoda, że już tak nie będzie.
Co by też o Mario Balotellim nie powiedzieć to bez względu na wszystko co się o nim mówi i pisze nie da się koło tej osoby przejść obojętnie. Albo się go lubi i podziwia, albo traktuje się Włocha jako krnąbrnego, ograniczonego umysłowo aroganta. Przyznam szczerze, że bliżej mi jest do tej pierwszej opinii. Balotelliego lubię za jego nie konwencjonalizm, jednak uważam go za piłkarza trochę powyżej przeciętnej, bynajmniej nie wybitnego. Gdyby nie jego głupota, która często objawia się w najmniej potrzebnych momentach być może zbliżyłby się do czołówki najlepszych piłkarzy. Chociaż sam o sobie ma inne zdanie, bo uważa, że właśnie on w tej chwili jest najlepszym futbolistom zaraz po Messim. Jego transfer do Milanu to dobry ruch ze strony działaczy Manchesteru City, bo Roberto Mancini kompletnie nie potrafił sobie poradzić z Balotellim. Brakowało mu przede wszystkim konsekwencji, cierpliwości i pomysłu na postępowanie z Włochem. Ciężko o dobre relacje, jeżeli trener Manchesteru powiedział niedawno o swoim byłym już podopiecznym, że gdyby był jego synem to biłby go codziennie.

Wątpię, że Allegri będzie miał łatwiej i nie sądzę, by i on potrafił okiełznać Super Mario. Jedyną osobą, której udało się wycisnąć z potencjału Włocha jest trener tejże reprezentacji – Prandelli czego żywy dowód mieliśmy na Euro 2012. Także pod względem sportowym Milan nie zyska wiele, choć i tu mogę się mylić. Ten transfer jednak pokazuje, że Milan wciąż stać na zatrudnienie zawodnika z głośnym nazwiskiem za naprawdę duże pieniądze. Ponadto swoją osobowością Balotelli przyciągnie na San Siro większą liczbę kibiców. Jeszcze jednym plusem tej transakcji był pstryczek w nos Morattiego, gdyż to był na pewno ostatni klub do którego chciałby, aby trafił były zawodnik Interu Mediolan. W ten sposób Balotelli został 34 piłkarzem, który grał dla obydwu mediolańskich klubów. Tylko czy mimo tych wszystkich plusów transfer nie okaże się klapą? Milan kupuje kota w worku kompletnie nie spodziewając się co może przynieść zatrudnienie Mario. Sam Berlusconi kilka dni temu nazwał Balotelliego „zgniłym jabłkiem” nie licząc na zatrudnienie rodaka. Dziwi mnie też trochę polityka klubu z San Siro, bo akurat w ataku mieli całkiem dobre nazwiska za to w obronie wciąż są olbrzymie braki.

Mario swoimi statystykami w Manchesterze nie grzeszył co nie napawa optymistycznie „Rossonerich”. Zaledwie 20 goli w ciągu 2,5 roku i jedna asysta w. Ale za to jaka. Udało się mu zaliczyć ostatnie podanie przy najważniejszej bramce klubu z Manchesteru, tej na wagę mistrzostwa. Tylko tym zagraniem kibicie City mogą powiedzieć, że mimo wszystko sprowadzenie Włocha do Anglii było i tak korzystne, bo przecież również dzięki niemu „the Citizens” odzyskali mistrzostwo.

Ballotelli deklaruje, że od dziecka jest zagorzałym kibicem Milanu. Kiedyś, gdy grał jeszcze w Interze Mediolan pojawił się w koszulce lokalnego rywala, właśnie Milanu we włoskim programie telewizyjnym. W dodatku na tyle koszulki widniało jego nazwisko. Mnóstwo było dla jednych śmiesznych dla innych idiotycznych incydentów. Dostarczał angielskim brukowcom tematy na czołówki poprzez swoje wybryki. Do najciekawszych należy na pewno zdewastowanie łazienki, gdy wpadł na genialny pomysł odpalenia petard wewnątrz swojego domu. Kolejnym wartym wspomnienia wybrykiem było rzucanie rzutkami w młodzieżową drużynę Manchesteru City. Za to musiał zapłacić 300tys. funtów kary. Kiedyś po wygraniu 25 tys. funtów w kasynie podarował bezdomnemu tysiąc. 
Gdy grał jeszcze dla włoskiej młodzieżówki po tym gdy został sfaulowany usiadł na boisku ignorując wszystkich dookoła i siedział w ten sposób przez ponad 3 minuty. Często wdawał się też w bójki z kolegami z zespołu, zdarzyła mu się także szarpanina z trenerem City. Śmieszne zdarzenie miało też miejsce za czasów jego gry w Interze, który mierzył się z Rubinem Kazań w lidze mistrzów. Było to gdy szkoleniowcem tej drużyny był Mourinho, który opowiadał o tym jak przez 14 na 15 minut przerwy spędził na tłumaczeniu Balotelliemu, że uważał, by nie złapał drugiej żółtej kartki, a nie może go zmienić, gdyż wszyscy pozostali napastnicy byli kontuzjowani. Mówił mu, nikogo nie dotykał, grał tylko piłką, nie reagował na prowokacje i błędy arbitra, prosił też by nie udzielał się w defensywie. I co się stało? Mario około 60 minuty tamtego meczu wyleciał z boiska łapiąc drugi żółty kartonik. Wtedy Mou był wściekły, jednak teraz wspomina to z uśmiechem na ustach.

To tylko nieliczne fakty z codziennego życia młodego Włocha. Co, by o nim nie mówić to pewne jest to, że w Mediolanie ponownie będzie wesoło. Zobaczymy, czy dla Allegriego również, póki co wszyscy są zadowoleni – sam piłkarz, że uciekł z Anglii, działacze obu stron i kibice, że w końcu Mario się znalazł tam gdzie jego miejsce. Nawet jeżeli transfer okaże się sportową klapą to zawsze możemy liczyć na pomysłowość i brak rozumu Super Mario. Bo pod oboma względami nie wyszedł z formy.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Why always me? - Ciężki przypadek londyńskiej Chelsea z Fernando Torresem

Fernando Torres startuje na najlepszej swojej pozycji - na ławce, czy Rafa Benitez wystawia dziś znacznie osłabiony skład, Torres gra od pierwszej minuty. Tego typu dowcipy to chleb powszedni dla „El Nino”, jednak z której strony nie spojrzeć na jego grę, a przede wszystkim statystyki to staje się jasne, że owe żarty są jak najbardziej na miejscu, a co gorsza Torres jest piątym kołem u wozu Chelsea.

Nie chce w tym tekście przybliżać historii Torresa w londyńskim klubie, a jedynie rzucić okiem na liczby, które dla niego są uwłaczające. Gdzie podział się ten „El Nino” z jego najlepszych lat, gdy w 2008 przesądził o zwycięstwie Hiszpanów nad Niemcami w finale Euro? Wtedy stał się bohaterem dla Hiszpanów bez względu na jego późniejsze wyczyny. Do tych czasów Torres chciałby wrócić jednak nic nie wskazuje, by cokolwiek miało się zmienić. A jest bardzo źle.
Torres w sumie dla Chelsea Londyn wystąpił w 105 meczach na wszystkich frontach strzelając w nich 27 goli. 28 razy wchodził z ławki rezerwowych. W samej lidze „El Nino” rozegrał 69 meczów grając łącznie 4486 minut. W ciągu tego czasu ustrzelił zaledwie 15 bramek. W przeliczeniu minut na gole wychodzi, że Torres strzela gola raz na 320 minut. Mówi się, że w tym sezonie zanotował poprawę skuteczności. Jakaś poprawa jest, ale… Tylko w obecnej kampanii Premier League Torres grał w 23 spotkaniach, czyli występował we wszystkich kolejkach od początku sezonu. Łącznie rozegrał 1820 minut i strzelił 7 goli wychodzi, że do siatki obecnie trafia raz na 260 minut.

Dla porównania przytoczę statystyki trzech innych piłkarzy. Na początek Romelu Lukaku, który jest wypożyczony z Chelsea do West Bromwich Albion. Młody Belg strzela gola raz na 114 min, aktualnie ma ich na koncie 9, a łącznie rozegrał 1028 minut. Te liczby dotyczą wyłącznie ligi. Dalej, Demba Ba nowy nabytek Chelsea aktualnie gola strzela raz na 131min, w tej chwili walczy o koronę króla strzelców, jednak z van Persim ciężko będzie wygrać. Szczególnie, gdy Benitez jakoś niechętnie wystawia Dembę Ba w pierwszym składzie.Ostatnim zawodnikiem jest Olivier Giroud, wyśmiewany transfer Arsenalu, przede wszystkim za mizerną skuteczność. Liczby jednak pokazują co innego. Francuz w Premier League zdobywa gola średnio raz na 167 minut, aktualnie ma ich 8, jest to wynik przeciętny, jednak od Torresa rozegrał o prawie 500 minut mniej. Zarówno Giroud, Lukaku i Ba mają większy wpływ na swoją drużynę niż Torres. Procentowo układa się to tak, że bramki Ba stanowiły 46% wszystkich goli Newcastle, gole Lukaku to 27,2% dorobku WBA, natomiast gole Giroud to 17% bramek Arsenalu. Jeżeli chodzi o Torresa to i tu jest najgorszy, bo jego trafienia to 14,8% dorobku Chelsea w lidze.

Trzeba też zaznaczyć, że każdy z porównywanych piłkarzy ma (bądź miał w przypadku Demby Ba) słabszych partnerów w ataku i teoretycznie ciężej im się strzela gole. Za kadencji Beniteza Torres ma strzelonych 8 goli w 18 meczach. W lidze ustrzelił 3 gole w 11 grach, a tylko 2 razy wchodził z ławki rezerwowych. Także jeżeli Rafa nie znalazł recepty na poprawę gry Torresa to jest spory kłopot. Owszem można się łudzić, że Torres wróci do formy z Liverpoolu, gdzie gola w lidze strzelał raz na 121 minut, a łącznie miał ich 65. Abramowicz kupując Hiszpana spodziewał się co najmniej takiej skuteczności o ile nie lepszej. Obecnie jeden gol Torresa w przybliżeniu kosztował Chelsea 1,85mln funtów. Sporo, mając na uwadze fakt, że np. taki Michu sprowadzony w letnim okienku do Swansea kosztował 2 mln funtów, a goli ma obecnie 16 w 27 rozegranych meczach. Właśnie w ataku polega największy problem Chelsea, który z przyjściem Demby Ba być może się rozwiąże. Jakąś opcją byłoby też sprowadzenie ponowne Lukaku, ale to bardziej już myślenie na przyszły sezon. Parametrami i grą Belg przypomina Didiera Drogbę, oczywiście zachowując pewne proporcje.
Ciężko jest jednoznacznie powiedzieć, czy Torres jeszcze wróci do swojej wysokiej formy jaką prezentował czy w Liverpoolu, czy reprezentacji Hiszpanii. Wydaje się, że i kolejnym trenerom i Abramowiczowi może zbraknąć cierpliwość patrząc na nieporadność Hiszpana. Bo jeden gol strzelony w Pucharze Anglii w ostatnich dniach szczególnie nie zmienia jego sytuacji. Szczególnie, gdy było to pierwsze trafienie od 23 grudnia. Na pewno, gdyby nie kwota wydana na transfer to nikt Torresem nie zaprzątał by sobie głowy, ale 50mln funtów to kwota ogromna. Może jakieś wypożyczenie, może transfer do Atletico Madryt klubu w którym „El Nino” się wychował wydatnie by wpłynęła na poprawę formy. Jeżeli będzie taka opcja, by wykupić Falcao czy Cavaniego to Torres pójdzie w zapomnienie. Bo bez skutecznego napastnika nie da się walczyć o mistrzostwo. Van Persi to najlepszy przykład jak jeden człowiek może przesądzić o końcowym wyniku nie tylko spotkania, ale być może całego sezonu.

Muszę przyznać, że Torresa po ludzku jest mi żal. Smutno jest patrzeć jak jeden z najlepszych napastników wyraźnie się męczy w kolejnych spotkaniach, każdy jego ruch jest spóźniony, brakuje szybkości, skuteczności i pazerności i gdy już strzeli jakąś bramkę pojawia się nadzieja, że może w końcu to będzie ten moment. To będzie przełamanie, jednak za każdym razem nic takiego nie następuje. Hiszpan ponownie wraca do swojego marazmu, swoimi ruchami przypominając jakby do każdej z nóg miał przywiązane po dwie cegły. Torres kiedyś był kilerem o twarzy dzieciaka, teraz z tego wszystkiego pozostała jedynie twarz dziecka.

sobota, 26 stycznia 2013

Swoją grą przypomina Cristiano Ronaldo - Wilfried Zaha ląduje w Manchesterze United

Manchester United po długich i żmudnych negocjacjach dopiął swego podpisując kontrakt z Wilfriedem Zahą – dwudziestoletnim skrzydłowym grającym na zapleczu ekstraklasy w Crystal Palace. Kwota transferu oscyluje w granicy 15 mln funtów, przez co głosy w sprawie młodego Iworyjczyka reprezentującego Anglię są podzielone. Czy warto było wydawać pieniądze na zawodnika drugoligowego, niedoświadczonego na najwyższym szczeblu rozgrywek? Owszem, warto – Wilfried Zaha może dorównać klasie poprzedników grających na jego pozycji, a to już byłby duży sukces.
Na ogół jestem bardzo sceptyczny co do takich transferów, gdy na zawodnika niedoświadczonego, niesprawdzonego wydaje się naprawdę grube pieniądze. Tym bardziej, gdy ów piłkarz gra w drugiej lidze. To wszystko prawda, jednak mając na względzie kwoty na rynku transferowym uważam, że MU nie przepłaca kupując najlepszego piłkarza Crystal Palace. Patrząc na Wilfrieda widzę zawodnika, który swoją grą przypomina Cristiano Ronaldo. Umiejętność gry w gąszczu, a przede wszystkim jeden na jednego, a czasem jeden na trzech czy czterech to coś co Zaha ma opanowane już na wysokim poziomie. Nie jest to coś do wyuczenia, albo się to ma albo nie. To jest po prostu dar boży. Oglądając Wilfa zastanawiam się co zaraz zrobi, w jaki sposób ogra swojego przeciwnika. Swoimi zwodami właśnie wygląda jak kalka Ronaldo. Malkontenci zaraz powiedzą, że to tylko druga liga, ale w zeszłym sezonie, gdy grał właśnie przeciwko MU w pucharze Anglii, wszystko mu wychodziło kapitalnie, a Fabio przy nim wyglądał jak pociąg osobowy przy TGV. A Brazylijczyk do najwolniejszych graczy nie należy. To właśnie dla takich graczy kibice przychodzą na Old Trafford.  Co jeszcze wyróżnia Zahę jest niesamowita chęć do gry ofensywnej. Co często też okazywało się zgubne, bo zdarzało się tak, że Wilf po prostu wdawał się w drybling ze zbyt wielką liczbą przeciwników, w ten sposób tracąc piłkę. Ważną jego zaletą jest też to, że w swoją grę wkłada całe swoje serce, można to zauważyć po tym jak wielką radość sprawiają mu strzelone gole nie tylko przez siebie, ale też przez swoich kolegów. Niekonwencjonalość, innowacja to słowa które najlepiej oddają grę Wilfrieda.

W Crystal Palace rozegrał ponad sto dwadzieścia gier strzelając piętnaście bramek, co wynikiem jak na skrzydłowego jest umiarkowanie dobrym, jednak zważając na wiek, jego osiągnięcia można pochwalić. Zaliczył również debiut w reprezentacji Anglii przeciwko Szwecji, gdzie zmienił Raheema Sterlinga na siedem minut przed końcem spotkania. Było to bardziej symboliczne wejście, aby Zaha się nie rozmyślił i nie grał dla kraju w którym się urodził – Wybrzeżu Kości Słoniowej. A było ku temu blisko bo podobno sam Didier Drogba próbował nakłonić młodego rodaka do gry w pomarańczowej koszulce. Mimo tego Wilf był już wcześniej zdecydowany i wybrał grę dla kraju, w którym się wychował i miał na co dzień styczność z kibicami, przyjaciółmi. W wywiadach podkreśla jak wiele zawdzięcza kibicom Crystal Palace, którzy dobrze go traktują i okazują mu wsparcie.
Pod okiem Sir Alexa myślę, że będzie miał idealne warunki do rozwoju i swoje szanse do gry dostanie. Po tym jak zależało Fergusonowi na transferze młodziana i przede wszystkim kwocie wnioskuje, że boss MU pokłada ogromne nadzieje w Wilfriedzie. Dostało się Fergusonowi za transfer kolejnego skrzydłowego, ale realnie patrząc to ta decyzja była jak najbardziej na miejscu. W tym sezonie zawodzi cała trójka – Young, Valencia i Nani, dzięki czemu Zaha może być idealnym uzupełnieniem składu na nowy sezon. Wszystko też wskazuje na to, że rozminie się z Nanim, który prawdopodobnie opuści MU. Sir Alex tłumaczył się ze transferu Zahy zaznaczając, że klub kupuje potencjał, który już sam boss będzie wiedział jak wykorzystać. Konkurentem „Czerwonych diabłów” przy transferze był Arsenal , jednak sam Wenger zdementował te doniesienia, mówiąc, że jego klub nigdy nie interesował się Wilfem. No tak, przecież to bardzo podobne do Wengera, że nie interesuje się młodymi piłkarzami grającymi w niższych klasach rozgrywkowych. Francuz jednak jak zwykle nie chciał się przyznać do porażki z Fergusonem na kolejnym froncie. Zainteresowanie rzekomo wyrażał również Real, jednak to bardziej była plotka, by podgrzać walkę między MU, a klubem z Madrytu przed dwumeczem w lidze mistrzów. Podobno madrytczycy byli skłonni wyłożyć dwadzieścia milionów funtów.

Wilfriedowi zdarzają się błędy zarówno na boisku, jak i poza nim. Przeplata mecze genialne, spotkaniami bardzo słabymi, w których nie wychodzą mu dryblingi i raczej jest piątym kołem u wozu niż podporą drużyny. Jednak ze względu na wiek i być może motywację ciężko mu pewne rzeczy ustatkować a nie ma się co oszukiwać, że Sir Alex będzie mu regularnie wybaczał tego typu postawę. Dlatego też myślę, że ze względu na te problemy Manchester to idealne miejsce dla reprezentanta Anglii,  a pod okiem Fergusona wydorośleje i wyrówna swoją formę. Media zarzucają mu również, że jest arogancki w wywiadach, jednak oglądając parę takich rozmówek wydaje się normalnym, przyjacielskim młodzieniaszkiem.
Włodarze i kibice od wiedzieli, że Zaha jest przeznaczony do gry na wyższym poziomie, po prostu rzeczy wielkich, dlatego specjalnie się nie łudzili, że będzie można go zatrzymać na dłużej. Życzą mu jak najlepiej w dalszej przyszłości. To samo można powiedzieć o Wilfriedzie, który chce jak najlepiej dla swojego klubu. Przez dziesięć lat, odkąd trafił tam w wieku jedenastu lat podkreśla, że Crystal Palace ma w sercu. To właśnie ten klub z Londynu dał mu możliwość rozwoju. Jednak Zaha doszedł do Manczesteru United dzięki ciężkiej pracy i przede wszystkim talentem, który ciężko byłoby zmarnować. Ważne było też to, że na ten sezon pozostał w Palace, dzięki czemu uzyskał promocję na najwyższy szczebel w Anglii. Ian Holloway - trener Palace nazwał swojego podopiecznego "bloody great fella" podkreślając, że dla kibiców londyńskiej drużyny jest on bohaterem. 

Historia tego młodego chłopaka pokazuje, że talentem i ciężką pracą, przy sporej dawce szczęścia można zajść naprawdę wysoko. Bo czy rodzice Wilfrieda z ósemką rodzeństwa emigrując szesnaście lat temu z Wybrzeża Kości Słoniowej do Anglii spodziewali się, że ich czteroletni szkrab w przyszłości będzie grał w Manchesterze United?

środa, 23 stycznia 2013

Help! I need somebody! - Aston Villa na skraju przepaści

Ciężko w ostatnich latach być kibicem Aston Villi. Od odejścia Martina O’Neilla klub stacza się w coraz niższe czeluście Premier League, a w obecnym sezonie balansują na krawędzi. Co gorsza nic nie wskazuje na to, aby miało być lepiej, a Paul Lambert wygląda na człowieka, który nie ma pomysłu na poprawę obecnej sytuacji.
Przed sezonem, decyzję o zamienieniu przez Paula Lamberta Norwich na Aston Villę przyjąłem ze sporem zdziwieniem. Byłem zdumiony tym, że Szkot wybrał ofertę pracy w klubie na podobnym poziomie co jego były pracodawca. Głównym czynnikiem na korzyść klubu z Birmingham były pewnie finanse i być może tradycja. Zdziwiony również byłem tym jak od początku Lambert miota się na swoim stanowisku nie wprowadzając niczego szczególnego do sposobu gry „The Villans”. Lambert z właścicielem podjęli  świadomą decyzję o odmłodzeniu składu, co jest jedyną pozytywną rzeczą wyróżniającą Aston Villę. Tylko, że i to nie wyszło tak jak powinno, bo obaj panowie prawdopodobnie nie spodziewali się, że młodzież, którą dysponują to szrot nie nadający się do cotygodniowej walki w lidze. Owszem, są wyjątki takie jak Benteke, czy Weinmann, ale obaj pozostają w opozycji do swoich nieudolnych kolegów. Dziwi mnie też, że Lambert wciąż trwa na swoim stanowisku, mimo, że wyraźnie ciągnie klub do Championship. Ponadto właściciel w żaden sposób nie próbuje ocalić klubu wzmacniając zespół konkretnymi transferami co robią konkurenci w walce o byt. Wygląda to tak jakby Randy Lerner wywiesił białą flagę i czekał na wyrok.

Klub, który występuje w Premier League nie przerwanie od jej założenia znajduje się na skraju przepaści. Aston Villa jest najnudniej grającym zespołem w BPL i jeżeli miałbym wskazywać drużyny, które zasłużyły na spadek to jedną z nich byliby „The Villans”. Niepokojącym faktem jest również to, że Aston Villa nie ma stylu. Ich gra polega na kurczowym trzymaniu się bramki i wybijaniu piłek do przodu licząc, że któremuś ofensywnemu zawodnikowi uda się coś strzelić. Jeżeli już przychodzi im grać w ataku pozycyjnym to nikt nie chce wziąć na siebie odpowiedzialności oddając piłkę najbliżej stojącemu koledze. Wydarzenie, które po części symbolizuje obecny sezon w wykonaniu Aston Villi to dwumecz z czwartoligowym Bradford, z którym przegrali batalię o finał pucharu ligi na Wembley. To tylko pokazuje, że w tej chwili „The Villans” może lać każdy jak chce. Fakt, z Bradford szwankowała przede wszystkim skuteczność, ale piłkarze z Villa Park swoją wyższość potrafili udowodnić w jednej połowie, a to trochę za mało nawet na czwartoligowca. W najbliższej kolejce na Villa Park przyjeżdżają „Sroki” z Newcastle i to jest idealny moment na przebudzenie. W tym spotkaniu liczy się tylko zwycięstwo i jest to typowy mecz o sześć punktów dla obu drużyn. Obecna passa Aston Villi w Premier League nie przyprawia o optymizm, którzy na ostatnie trzynaście meczów wygrali zaledwie dwa. Jednak lepszej okazji na przełamanie mieć nie będą, a Lambert musi w końcu zacząć wygrywać jeżeli chce utrzymać posadę. W końcu nawet Randy Lerner ma jakieś granice cierpliwości.

wtorek, 22 stycznia 2013

Decyzja właściciela "Świętych" rzuca cień na widowiskowy sezon beniaminka z Southampton

Mauricio Pochettino może być zadowolony z pierwszego meczu na ławce trenerskiej „Świętych”. Jego drużyna zaprezentowała się nad wyraz dobrze, jednocześnie przedłużając passę bez porażki w lidze do sześciu meczów. I gdyby nie mizerna skuteczność pod bramką Evertonu Argentyńczyk bardzo szybko mógł zaskarbić sobie sympatię części kibiców Southampton.
Piłkarze tuż przed potyczką z Evertonem apelowali do fanów mających zamiar pojawić się na stadionie o cywilizowane przyjęcie nowego trenera na St Mary’s, bez odstawiania niepotrzebnej szopki jak to miało miejsce na Stamford Bridge przy powitaniu Beniteza. I rzeczywiście – apel został przez kibiców wysłuchany, bo Argentyńczyk został przyjęty zważając na okoliczności ciepło. Owszem, kibice dawali upust swojemu niezadowoleniu z faktu zwolnienia Adkinsa – trenera na St Mary’s uwielbianego, dzięki któremu Southampton nie tuła się po zakamarkach Divison One czy Championship. Fani wykrzyczeli jego imię, nagrodzili sporadycznymi brawami, ale masowego protestu nie było. I dobrze, bo realnie patrząc to w jaki sposób zawinił Pochettino, przyjmując ofertę Włoskiego właściciela? To właśnie Nicola Cortese jest głównym winowajcą całego zamieszania. Kibicie mogą być wściekli głównie o to, że Włoch kompletnie nie liczy się z ich zdaniem, w ten sposób pokazując, że on jest większy niż sam klub. Na zwolnienie wybrał sobie najgorszy moment, tuż po zdobyciu chyba najcenniejszego punktu w starciu z Chelsea. Ponadto sama gra za Adkinsa była całkiem przyzwoita, wprawdzie bez fajerwerków techniczno - taktycznych, ale z udziałem „Świętych” mogliśmy liczyć na dobre widowiska.

Akurat to nie powinno zmienić się po przyjściu Argentyńczyka, a dowód na to mieliśmy w starciu z Evertonem. Gdyby nie dobra dyspozycja Howarda i impotencja strzelecka pod bramką Amerykanina „Święci” mogli po raz pierwszy w tym sezonie wygrać z ekipą z górnej połówki tabeli. Do przerwy powinno być co najmniej 2-0. Co by o tym meczu nie powiedzieć, to nie da się zaprzeczyć, że mimo braku goli było to widowisko przednie. Dwadzieścia cztery strzały z obu stron i żaden z nich nie zatrzepotał w siatce. Świadczy to o dobrej postawie przede wszystkim bramkarzy, bo i Howard i Boruc spisali się kapitalnie. Polak wraca do dobrej formy, dzięki temu umacniając swoją pozycję w bramce „Świętych”. Póki co konkurencji nie ma, ale gdy Gazzaniga wróci do pełni sił po kontuzji Boruc ponownie będzie musiał wspiąć się na wyżyny swoich możliwości. Oglądając ostatnie cztery mecze Polaka w bramce, byłem przekonany, że będzie miał o wiele więcej szans do wykazania się. A tu zaskoczenie, bo drużyny usposobione w miarę ofensywnie, czyli po kolei Arsenal, Chelsea i Everton zawiodły właśnie w kreacji sytuacji podbramkowych, przez co Boruc dłuższymi momentami w tych meczach mógł wyjść na piwo, czy chwile dłużej pozostać w autokarze. To jednak dobrze świadczy o zespole Southampton, który już nie pozwala hasać drużynie przeciwnej pod swoją bramką, co jeszcze na początku sezonu było na porządku dziennym. Teraz „Świętych” czeka prawdziwy sprawdzian i najcięższe spotkanie w tym sezonie, na Old Trafford. Tam zdobycie punktów jest mało prawdopodobne i tak mi się wydaje, że Boruca czeka kolejny sprawdzian umiejętności. O ile w poprzednich meczach przeciwnicy zawiedli w ofensywie, tak o to posądzać nie można Robina van Persiego, dla którego mecze z Southampton będzie idealną szansą na wypracowanie sobie sowitej przewagi nad resztą stawki w walce o złotego buta. Ten mecz dla „Świętych” zbyt wielkiego znaczenia w walce o utrzymanie mieć nie będzie, ale kalendarz się dla nich tak ułożył, że w styczniu mierzą się z trzema silnymi drużynami – Arsenalem, Evertonem i MU co w dalszej części sezonu może mieć duże znaczenie, gdyż o punkty może być teoretycznie łatwiej.
Póki co mają cztery punkty przewagi nad strefą spadkową, ale walka o byt w Premier League jest bardzo zażarta. Ciężko jednoznacznie wskazać faworytów do spadku mając na uwadze poprzednie sezony. Wigan rok temu w tej fazie kampanii błąkało się w strefie spadkowej i większość widziała ich już w Championship, jednak kapitalną końcówką zdołali się utrzymać. Nie można wykluczyć, że i w tym roku rzutem na taśmę się utrzymają. Podobne stwierdzenie można przypisać pozostałym dwóm ekipom ze strefy spadkowej – Reading i QPR, które nie chcą wypaść z radarów i heroicznie walczą o swój przyszły byt w Premier League.

Dwa sezonu temu nauczyliśmy się, że żadna drużyna w styczniu bez odpowiedniej ilości punktów nie jest utrzymana. Blackpool, pamiętny beniaminek z Bloomfield Road po 20 kolejce zajmował pewne szóste miejsce, a obserwatorzy przecierali oczy ze zdumienia. Mieli wtedy dwanaście punktów przewagi nad strefą spadkową i tylko szaleniec mógł przewidzieć, że „Mandarynki” na koniec sezonu wylądują w Championship. Jednak właśnie po tej nieszczęsnej 20 kolejce przyszedł kryzys. W ciągu ostatnich osiemnastu kolejek Blackpool zdołało wygrać zaledwie jeden mecz, przegrywając aż dwanaście i pięć remisując. Mimo kapitalnego wrażenia jakie „Mandarynki” po sobie zostawiły musiały wracać tam skąd rok temu przybyli. Właśnie ta drużyna po części przypomina mi zespół „Świętych” w obecnym sezonie. Wątpię, by taka katastrofa przytrafiła się Southampton w obecnym sezonie, ale mają w sobie namiastkę tego co prezentowało Blackpool dwa sezony temu. Są wydaniem „Mandarynek” w bezpiecznej wersji. Ponadto „Święci” nie są aż tak bezkompromisowi, nie prezentują aż tak szalonego futbolu jak to miało miejsce w przypadku ekipy z Bloomfield Road, której gra często była synonimem naiwności, braku wyrachowania i czystej głupoty. Jednak dzięki temu mogliśmy liczyć na kapitalne widowiska, w których padało multum bramek, a mecze z ich udziałem miały namiastkę thrillerów Hitchcocka i elementy kabaretu Monty Pythona. Podobnie jest ze „Świętymi”, których mecze często są szalonymi rollercoasterami, jak chociażby wizyta na Etihad i Britannia Stadium, czy przyjazd „Czerwonych Diabłów” na St Mary’s. Jeżeli Pochettino doda coś od siebie to „Święci” nie powinni mieć problemów z utrzymaniem się w lidze. Wszak już teraz jest dobrze.