czwartek, 25 kwietnia 2013

W oczekiwaniu na manitę (2)


Nie spodziewałem się, że drugi post z rzędu będę mógł zatytułować w ten sam sposób co poprzedni. Wprawdzie ani Real, ani Barcelona nie zhańbiły się tak by otrzymać po pięć bramek, jednak indolencja hiszpańskich drużyn sprawiła, że było tego blisko. Królewscy na tle Borussi Dortmund byli zaskakująco słabi, przez co decima prawdopodobnie stanie się tylko nieziszczonym snem.

Po meczu na Signal Iduna Park nie sposób obojętnie przejść koło wyczynu Roberta Lewandowskiego – 4 gole strzelone Realowi Madryt, coś niesamowitego. Nikt wcześniej w Europie nie zaaplikował tylu bramek Królewskim. Ostatnią osobą, która trafiła tyle razy na etapie półfinału lub finału był Ferenc Puskas – legenda Realu Madryt. Cztery razy trafił w finale Pucharu Europy przeciwko Eintrachtowi Frankfurt w 1960 roku. 

Wyczyn Polaka mówi sam za siebie, po raz 6 w historii L'Equipe wystawiono notę 10. Co też ciekawe #Lewandowski był przez ponad 20 minut najpopularniejszy na Twitterze.

Wracając już do całego spotkania to jak to się stało, że kolejna hiszpańska drużyna wypadła tragicznie na tle błyskawicznego niemieckiego ataku? Pomijając oczywistą klasę Lewandowskiego, który był zdecydowanie lepszy od Pepe.

1. Klopp po meczu powiedział: „Dajcie Madrytowi piłkę, a oni nie będą wiedzieli co z nią zrobić”. Bolesna prawda. Nie ma kontraktu, nie ma zabawy. Po pierwszym straconym golu Real starał się przejąć inicjatywę, lecz nie potrafił stworzyć zagrożenia będąc w ataku pozycyjnym. Borussia ani razu nie odkryła się na poważnie tak by dać możliwość do kontry gościom. Największa broń Królewskich została zminimalizowana praktycznie do zera, a jedyny gol padł po głupim błędzie Hummelsa. Klopp po raz kolejny rozszyfrował Mourinho, a jego Borussia w tym sezonie wbiła Realowi już 8 goli tracąc 4.

Real po prostu nie potrafi zdominować gry na tak wysokim poziomie, czego jesteśmy świadkami trzeci rok z rzędu. Do tego Borussia całkowicie zabiegała Real, zawodników tej drużyny było wszędzie więcej, a statystyka, że 6 dortmundczyków przebiegło więcej od najlepszego madrytczyka jest druzgocąca.

2. Goetze'ego wszędzie było pełno. Zbiegał na oba skrzydła, co było możliwe dzięki temu, że zaczął mecz na środku, jako typowa „10”. Umożliwiał skuteczne rozegranie piłki, stwarzał więcej możliwości swoim partnerom i miał duży wpływ na grę swojej drużyny. W teorii jego vis a vis – Mesut Ozil nie był w stanie dać tyle Realowi co Goetze Borussi z prostego względu. Ozil zaczął mecz na lewym skrzydle, skąd ciężko było kierować grą swojej drużyny. Luka Modric wprawdzie się starał, lecz także nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Wystawienie Chorwata miało na celu zdominowanie środka pola, lecz to się nie udało. Co jest niedopuszczalne, to pomoc Borussi górowała nad tą Realu, a zabieg z Modriciem można uznać za nieudany. Ozil na boku także sprawdzał się średnio, często schodził do środka, jednak wtedy pozostawiał lukę na skrzydle, której nie zapełnił Ramos. 

3. Ogromny wpływ na grę Borussi, może nawet większy niż Goetze miał Ilkay Gundogan. Był niemal wszędzie, skutecznie rozprowadzał piłki na skrzydła, umożliwiając szybki atak dortmundczykom. Dobrze uzupełniał się też ze Svenem Benderem, który był typowym zabezpieczeniem linii środkowej. Gundogan grał odpowiedzialnie, nie tracił piłek i zakończył mecz z najwyższą liczbą celnych podań. Dołożył 3 udane dryblingi, dobrą postawę w defensywie i całkowicie przyćmił Xabiego Alonso, który według Kloppa jest kluczem do zablokowania gry Królewskich.
4. Ważnym czynnikiem była też gra defensywna skrzydłowych Borussi, a jej brak w Realu. Zarówno Reus jak i Błaszczykowski, wtedy gdy drużyna nie stosowała pressingu wracali za akcjami madrytczyków. Dzięki temu w strefie obronnej mieli oczywistą przewagę. To samo tyczy się Lewandowskiego i Goetze, obaj włożyli ogromną pracę w grę obronną swojej drużyny. Zobaczcie jak wyglądał pierwszy gol dla Borussi. Goetze był kryty tylko przez Ramosa, przez co miał ułatwione zadanie by dośrodkować. Zabrakło przekazywania sobie krycia wśród Królewskich, co nie miało miejsca chociażby w meczach Malagi przeciwko Dortmundowi. Ofensywni gracze Borussi mieli naprawdę za dużo miejsca na efektywną grę, chociaż można było się tego spodziewać patrząc na to jak grają Ronaldo, Ozil, czy Higuain w defensywie. Pozostawienie Cristiano i Ozila wysoko miało na celu stworzenie możliwości kontrataku, co zazwyczaj jest skuteczne. Borussia starała się grać właśnie skrzydłami tak by uniknąć kontaktu z Alonso i Khedirą (na grafice widać, że większość podań gospodarzy przy ataku szła na boki).

Problemem Realu jest też to, że w takim meczu drużyna nie potrafi bronić ani jako całość, ani stosując pressing. Na Signal Iduna Park wyglądali jakby wyszli bez konkretnego planu co jest niedopuszczalne, a Borussia po prostu to wykorzystała.

5. Przed każdym meczem Realu największą zagwozdką dla drużyny przeciwnej jest to jak zatrzymać Ronaldo. Stąd wielkie brawa należą się dla Łukasza Piszczka, do spółki z Błaszczykowskim, którzy po raz kolejny zminimalizowali zagrożenie płynące ze strony Portugalczyka do minimum. Ronaldo starał się, lecz przy ataku pozycyjnym miał za mało przestrzeni na rozwinięcie skrzydeł. Coentrao nie stwarzał też takich możliwości w ataku co chociażby Marcelo, stąd Cristiano nie otrzymał odpowiedniej pomocy od bocznego obrońcy. To samo można powiedzieć o drugiej stronie – Ramos także nie pomógł odpowiednio w ataku dla Ozila.

Na Signal Iduna Park byliśmy świadkami tryumfu (zapożyczając terminologię z NBA) transition football. Kluczem do sukcesu Borussi był błyskawiczny atak, pressing i wybieganie (dzięki tym samym czynnikom wygrał Bayern z Barceloną). W tej chwili w starciu Bundesligi z Primera Divison przewaga tej pierwszej jest druzgocąca: 8-1. Wprawdzie nie można pozbawiać jeszcze Realu z marzeń o decimie, jednak jeżeli Mourinho szybko czegoś nie wymyśli to będziemy świadkami niemieckiego finału na Wembley(!). Angielski stadion oblegany przez Niemców, Churchill się w grobie przewraca.




środa, 24 kwietnia 2013

W oczekiwaniu na manitę


Bayern - imperator na rynku niemieckim, krok ku dominacji Europy już wykonał.
Jedną z rzeczy, która jest charakterystyczna dla futbolu jest przemijalność i zmienność. Rok 2009 – ćwierćfinał ligi mistrzów, Camp Nou. Barcelona – Bayern, 4-0 dla gospodarzy. Rok 2013 – Allianz Arena, 4-0 tym razem dla Bayernu. Co jest uwłaczające dla Katalończyków to żadna drużyna w półfinale tych rozgrywek nie przegrała tak wysoko, a podobne upokorzenie dla tej drużyny w lidze mistrzów miało miejsce w sezonie 1997/98 z Dynamem Kijów, szmat czasu.

Defensywna bezwzględność monachijczyków,
z którą goście nie potrafili sobie poradzić(*legenda). 
Nie pamiętam takiej dominacji jednej drużyny nad drugą na tak wysokim etapie rozgrywek jak na Allianz Arena w starciu Bayernu z Barceloną. Obejrzeliśmy wspaniały pokaz umiejętności całego zespołu, gdzie każdy z Bawarczyków rozegrał kapitalne zawody. Kluczem do sukcesu okazała się postawa w defensywie – zaczynając od Dantego, przez Martineza, po Robbena, czy Ribery’ego.

Szukam w pamięci, ale także nie przypominam sobie kiedy ostatni raz widziałem tak słabą Barcelonę. Patrząc na wymiar kary - z jednej strony może wydawać się ogromny, a z drugiej stosunkowo niski. Przy drugiej i trzeciej bramce sędzia miał pretekst do odgwizdania przewinienia. Przy drugiej teoretyczny spalony, przy trzeciej Mueller zastosował ruchomą zasłonę rodem z NBA na Jordi Albie. Te kilka powodów mogą być pewnym usprawiedliwieniem takiego wyniku. Niestety dla Barcelony błędy sędziowskie w żaden sposób nie tłumaczą tak tragicznej gry. Co gorsza sędzia mylił się w obie strony nie dyktując karnego dla Bayernu po zagraniu ręką przez Pique. Nie za bardzo też wiem gdzie w tej całej rywalizacji podziali się Messi, Iniesta, czy Xavi, choć odpowiedź na to pytanie jest wymiernie prosta. Każdy z trójki pozostał stłamszony przez graczy Bayernu, którzy na cały mecz wyszli bezczelnie pewni, odważni, skoncentrowani. Jak to w zwyczaju mają Niemcy. Bayern zamknął możliwość zagrywania penetrujących podań Barcie przez co ta nie była w stanie stworzyć sobie sytuacji. Indywidualności też zawiodły.

Iniesta sponiewierany był niemiłosiernie przez Javiego Martineza, o którym del Bosque przy ostatnich powołaniach do reprezentacji Hiszpanii zapomniał mówiąc, że ten jest w słabej formie. Wczoraj okazało się kto był w błędzie i jeżeli mecze Bundesligi nie przekonały del Bosque co do Martineza to z Barceloną dostał koncert gry defensywnego pomocnika. 

Gra Messiego podczas meczu,
miał zaledwie 7 podań celnych w strefie ataku,
do tego tylko 2 dryblingi miał udane
Leo Messi – kompletnie bezbarwny występ, wszystkie podania które otrzymywał były skierowane w niegroźne strefy, blisko linii środkowej. Zagrożenia w ten sposób stworzyć się nie da, do tego każdy jego ewentualny kontakt z piłką kończył się błyskawicznym doskokiem Bawarczyków. Niemożliwością jest ciągłe udowadnianie swojej wielkości, nie otrzymując odpowiedniego wsparcia od kolegów, a tego na Allianz Arena zabrakło. Nie da się jednak nie zauważyć, że Messi tego dnia był taki jakiś nie swój, generalnie słaby.

Napisałem także, że ten wynik był niski, dlaczego? Otóż Bayern sprawiał wrażenia jakby chciał stłamsić rywala, zdusić go tak, aby ten już nie powstał. Ilość sytuacji bramkowych jest wymowna – 15 do 4 na korzyść monachijczyków, przy czym strzały Barcelony to była kpina. Neuer  jakiś czas temu powiedział w jednym z wywiadów, że po niektórych meczach Bayernu nie musi chodzić pod prysznic. To było jedno z tych spotkań.

Czy na naszych oczach rośnie kolejny potężny twór, którego dominacja będzie niepodważalna przez kilka lat? Już obecna maszyna sprawia wrażenie perfekcyjnej, a przecież następny sezon zapowiada się jeszcze lepiej, zaklepani są Guardiola i Mario Goetze, strach się bać co z tego wyrośnie.

Na sam koniec ciekawe zdanie wypowiedziane po meczu przez Linekera, idealnie puentujące to starcie: "Jedna z tych drużyn potrzebuje Guardioli i nie jest nią Bayern".

*Legenda do grafik

 

wtorek, 23 kwietnia 2013

Ostatni kandydat do spadku



Do obsadzenia przyszłej kampanii w Championship pozostało jedno wolne miejsce dla spadkowicza z Premier League. Chętnych póki co nie ma, pozostają jedynie nieśmiali kandydaci, którzy nie chcą specjalnie wychodzić przed szereg.

Walka o ligowy byt to jedna z niewielu atrakcji która pozostała do obserwowania w obecnym sezonie. Nie jest wprawdzie specjalnie zaciekła, czy pasjonująca jak chociażby dwa lata temu, gdy z ligi leciało Blackpool i Birmingham. Do ostatnich sekund ważyły się losy pięciu drużyn walczących o pozostanie w elicie. Obecne rozgrywki wyłoniły już dwóch spadkowiczów – Reading i QPR. Muszę przyznać, że z takiego obrotu spraw jestem zadowolony, szczególnie z utraty tych pierwszych.

The Royals byli drużyną niesamowicie bezbarwną. Pozostawią po sobie kilka niechlubnych serii – jedno zwycięstwo na pierwszych 19 meczów i 8 porażek z rzędu. Gdy szanse na utrzymanie jeszcze mieli to zgarnęli 1 punkt na możliwych 30. 

O ligowy byt walczy kilka drużyn – Wigan, Aston Villa i teoretycznie Sunderland, Stoke i Newcastle, po kolei.
Najwięcej zależy od 18 Wigan, jeżeli zaczną wygrywać to drużyny przed nimi będą pod ogromną presją
Wigan

Nie ma się co oszukiwać, to właśnie od tej drużyny w tej chwili zależy najwięcej. Są na 18 miejscu i jeżeli szybko się nie obudzą to mogą znaleźć się w Championship. Jeżeli w ostatnich pięciu ostatnich meczach nie zanotują co najmniej 7 punktów zlecą. Gdyby ten scenariusz nie wypalił to pozostaje deska ratunku w postaci końcowego mecz z Aston Villą. Aby ten mecz był o coś Wigan musi znajdować się w odległości 3 punktów od the Villans, a korzystnym bilansem bramkowym wyprzedzą bezpośredniego rywala.

The Latics co roku jakimś cudem się utrzymywali, ale teraz może ich to przerosnąć. Dla angielskiego futbolu spadek tej ekipy byłby zły – w końcu Wigan za rok będzie reprezentować Anglię w lidze Europy, a w Championship drużynę na puchary poskładać jest ciężko. Nie chciałbym, aby ten klub spadł z trzech powodów. Po pierwsze Roberto Martinez pokazał, że bez wielkich pieniędzy można stworzyć dobry zespół, grający ofensywnie. Po drugie – co roku pojawia się tam fajny piłkarz, który trafia do lepszego klubu (vide Valencia, czy Moses). Po trzecie – stosują innowacyjny w Anglii styl gry 3-4-3. Obawiam się jednak, że ten rok może być końcem przygody Wigan w Premier League.

27.04. Wigan – Tottenham
4.05. West Bromwich Albion – Wigan
7.05. Wigan – Swansea
11.05. Manchester City – Wigan (Finał FA Cup)
14.05. Arsenal – Wigan
19.05. Wigan – Aston Villa

Aston Villa

Jedna z najmłodszych drużyn w Premier League, w której kurek z pieniędzmi zakręcono przed obecnym sezonem. Aston Villa to tradycja, historia, która od kilku lat zmierza w nieciekawym kierunku. Teraz uwikłani są w walkę o byt na poważnie. Jeżeli uda im się wygrać 2 z 4 ostatnich meczów – będą spokojni. Uważam też, że the Villans dysponują lepszym składem od Wigan - czynnikiem decydującym jest przede wszystkim Christian Benteke, najlepszy strzelec Aston Villi. Ta drużyna w ostatnim czasie nie gra najgorzej i ci młodzi piłkarze powoli zaczynają tworzyć fajny zespół. Szkoda gdyby to właśnie podopieczni Paula Lamberta znaleźli się w Championship za rok.

29.04. Aston Villa – Sunderland
4.05. Norwich – Aston Villa
11.05. Aston Villa – Chelsea
19.05. Wigan – Aston Villa

Sunderland, Newcastle, a może Stoke?

Spadku którejś z tych drużyn nie da się wykluczyć, lecz na to musiałoby złożyć się zbyt wiele czynników. Raczej jakiś kataklizm mógłby tylko spowodować, że za rok któregoś tych klubów nie ujrzelibyśmy w Premier League. Aczkolwiek, jeżeli w następnej kolejce wygrałoby zarówno Wigan, jak i Aston Villa to presja nałożona na te ekipy byłaby ogromna.

Faworytem do gry w Championship w moich oczach jest Wigan, nie wierzę, że po raz kolejny ta drużyna się utrzyma. Ich szansę na spadek oceniam w 55%, Aston Villi w 45%, a którejś z pozostałych drużyn na 10%. Gdybym chciał spadku którejś z ekip wskazałbym na Stoke, ewentualnie bezpieczne już Norwich. Po prostu nie lubię tak zachowawczego stylu gry jaki prezentują oba kluby.


piątek, 19 kwietnia 2013

Zapomniane nadzieje Chelsea



Kevin de Bruyne i Romelu Lukaku – dwójka zawodników, o których chcąc nie chcąc w najbliższym czasie będzie głośno. Tym razem nie ze względu na boiskowe wyczyny, a ewentualny powrót z wypożyczeń do londyńskiej Chelsea. Szansa, że obu, czy chociaż jednego z wyżej wymienionych Belgów zobaczymy w przyszłym sezonie na Stamford Bridge jest niewielka.

Kevin de Bruyne smaku gry dla the Blues jeszcze nie zaznał. W styczniu 2012 Chelsea wykupiła go z Genku za 7 mln funtów, jednak od razu został wypożyczony tam skąd przybył. Przed obecnym sezonem ponownie trafił na wypożyczenie - tym razem do Werderu Brema. W Bundeslidze strzelił 6 goli, zanotował 9 asyst w 29 spotkaniach i stał się najlepszym piłkarzem swojej drużyny. Po tak dobrym sezonie pojawiły się głosy jakoby Belg miałby powrócić do Londynu, lecz przy tak ogromnej konkurencji (Juan Mata, Oscar, Eden Hazard, Victor Moses i nieco „zakurzony” Marko Marin) wywalczenie sobie miejsca w szerokim składzie graniczyłoby z cudem. Jakby tego było mało do Chelsea najprawdopodobniej trafi za około 20 mln funtów Andre Schuerrle – zawodnik Bayeru Leverkusen. De Brunye stylem gry nieco przypomina Niemca, którym zainteresowani są the Blues. Obdarzony łatwością dryblingu (5 miejsce w Bundeslidze pod tym względem, tuż za Schuerrle), znakomitym przeglądem pola (3 miejsce w ilości kluczowych podań w Bundeslidze) i dobrą techniką. Może grać zarówno na skrzydle, w środku pola, od biedy w ataku. Największymi mankamentami młodziana jest gra w defensywie i wykańczanie akcji, jednak poprawa tych elementów powinna przyjść z czasem.

Agent Belga mówi, że jego klient w następnym sezonie ponownie trafi na wypożyczenie do Bundesligi. Borussia Dortmund, Bayer Leverkusen i Schalke 04 te trzy kluby najpoważniej zainteresowane są usługami de Brunye, przy czym na zdrowy rozum najpoważniejszą opcją jest Leverkusen. Belg byłby naturalnym zastępcą dla Schuerrle’ego i spokojnie mógłby się tam rozwijać. Jeden dobry sezon w Niemczech to wydaje się być za mało, aby na stałe zagościć w składzie Chelsea, gdy co sezon są ściągani skrzydłowi i ofensywni pomocnicy sporego kalibru.

Sporną kwestią jest twierdzenie, czy Belg ma jeszcze czas – liczby są takie: Mata – 25 lat, Hazard – 22, Oscar – 22, Moses – 23, Schuerrle – 23, de Brunye – 22. Czy to nie jest już odpowiednia pora dla de Brunye na to by wskoczyć do składu? Kolejne pytanie: za kogo? I po co Schuerrle skoro w obwodzie pozostaje na wypożyczeniu zawodnik, który liczbami nie odstaje od asa (póki co) Bayeru Leverkusen? 

Większy niż lodówka
Romelu Lukaku – do Chelsea trafił przed wraz z przyjściem Viasa Bosa w lecie 2011 roku. Szans na grę zbyt wiele nie dostał, w całym sezonie w lidze rozegrał zaledwie 244 minuty, a w pucharach 246. To był sezon dla niego zmarnowany, zwycięstwo w lidze mistrzów bacznie obserwował z trybun. A jako, że jest to chłopak ambitny z medalu za Champions League zrezygnował, słusznie mówiąc, że po prostu na niego nie zasłużył. Pucharu także nie dotknął tłumacząc się w ten sam sposób. Przed obecnym sezonem został wypożyczony do West Bromu, gdzie może pograć więcej. Na the Hawthorns doczekał się nawet przyśpiewki na swój temat: „He’s from Stamford Bridge, he’s bigger than a fridge”. Spisuje się tam całkiem nieźle – 13 goli, 4 asysty i 1548 rozegranych minut. Średnio trafia do siatki raz na 119,1 min, co jest najlepszym wynikiem pod tym względem w Premier League. Dla porównania Torres strzela gola średnio co 326 min, a Ba co 146.

Powrót Belga na Stamford Bridge jest jedną wielką zagadką. To czy powróci na dłużej do Londynu nie tylko w formie obserwatora wielce zależy od nowego trenera i chyba w większym stopniu od zasobności portfela Abramowicza. Jeżeli będą pieniądze na nowego napastnika, a wielce prawdopodobne jest, że będą to do Londynu przyjdzie napastnik dużego kalibru.  Bardziej optymistyczna, choć mało realna wersja dla Belga jest taka, że o miejsce w składzie pozostanie mu walczyć z Torresem i Dembą Ba, gdzie nie byłby bez szans.

„Drugi Drogba” – jak często zwykło się mówić o Lukaku, głównie ze względu na aparycję jest porównaniem póki co na wyrost. Ba, sam Mourinho namaścił go w ten sposób, mówiąc, że za parę lat będzie legendą Chelsea. Fakt, Belg jest młody, ma zaledwie 20 lat i wciąż ma spore braki. Często szwankuje u niego przyjęcie piłki i chłodne wykończenie. Zaletami Lukaku są przede wszystkim siła, mocny strzał, dobre ustawianie się. W jego przypadku nie ma się co spieszyć z raptownym ściąganiem do Chelsea, szczególnie w sytuacji, gdy ta drużyny potrzebuje napastnika z najwyższej półki od zaraz.

Nowy Łabędź?
Belg to póki co melodia przyszłości. Dobrze, że się rozwija, ale jeżeli w Londynie nie wydarzy się coś niespodziewanego to  w następnym sezonie ponownie ujrzymy go na wypożyczeniu. Jest możliwość, że trafi do Swansea, byłaby to o tyle ciekawa opcja, że Lukaku mógłby sprawdzić się w Europie. Do tego miałby przyjemność trenowania pod okiem Laudrupa, który też wypowiada się na temat młodzieńca pochlebnie. 

Lukaku to nie jest w żadnym wypadku skończony artykuł, podstawą w jego przypadku jest regularna gra, a tego Chelsea raczej nie jest w stanie mu zagwarantować. Z drugiej strony robienie na siłę z Lukaku pierwszego napastnika Londyńczyków mogłoby się skończyć źle dla obu stron. Ciężko wymagać od dwudziestolatka, aby był w stanie udźwignąć ciężar gry na najwyższym poziomie w klubie takim jak the Blues. Stąd moim zdaniem roczny pobyt w Swansea dobrze by mu zrobił. Poznanie nowego stylu gry, praca z Laudrupem i gra co 3-4 dni to kilka czynników, które przemawiają za tym by przejść na rok do Walii.


Pobawiłem się trochę w jasnowidza i wskazałem możliwy skład Chelsea na następny sezon. Znaki zapytania oznaczają kogoś nowego lub zawodnika nie pewnego swojej przyszłości. Strzałki - pozycje na których mogą jeszcze grać  oznaczeni, z wielką przyjemnością zobaczyłbym Luiza jako defensywnego pomocnika, jego miejsce mógłby zająć młody Ake. Ewentualnym wariantem byłoby też przesunięcie De Bruyne na pozycje Ramiresa i Ivanovicia na środek obrony. Co do Courtois to prawdopodobnie trafi na wypożyczenie.

Wątpliwa sprzedaż
Obaj zawodnicy mogą też być pewnego rodzaju kartą przetargową przy hucznych transferach the Blues, ewentualnie zarząd Chelsea będzie chciał sprzedać de Brunye, czy Lukaku, aby zbalansować finanse konieczne przy finansowym fair play. Taka sytuacja jest mało prawdopodobna, lecz wykluczyć się jej nie da. Londyńczycy w dalszej przyszłości takich decyzji będą mogli żałować, o ile dwaj Belgowie będą rozwijać się w takim tempie co teraz.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Di Canio w kotle historii


Tyne – Wear derby – starcie między Newcastle, a Sunderlandem dla północno – wschodniej Anglii jest rywalizacją o panowanie w tym regionie. Dla kibiców obu zespołów bez wątpienia nie ma ważniejszych spotkań w sezonie niż mecze między tymi zespołami, a o samych derbach mówi się jako najbardziej zaciekłych w Anglii.

Pierwszy mecz, gdzie oba zespoły wystąpiły już pod nazwami, które posiadają do tej pory miał miejsce w wigilię 1898 roku. 10 lat wcześniej po raz pierwszy zetknęły się ze sobą ekipy z tych dwóch miast pod szyldami kolejno: Newcastle East End i Sunderland Albion. Oba kluby z różnych przyczyn się rozpadły. Newcastle East End połączyło się w 1892 roku z Newcastle West End, stąd przydomek z którym występują do dziś – United. Sunderland Albion został założony przez niezadowolonych kibiców Sunderland AFC, którym nie podobało się w jakim kierunku zmierzał ich klub. Nienawiść między tymi zespołami była ogromna, jednak nie trwała ona długo, głównie dlatego, że Albion po 4 latach istnienia w 1892 roku został rozwiązany, gdyż mimo licznych prób nie został dopuszczony do ligowych rozgrywek.

Zainteresowanie meczem, między miastami oddalonymi od siebie zaledwie o 12 mil od początku było ogromne. W 1901 roku na mecz między Newcastle, a Sunderlandem przyszło 70 tysięcy kibiców mimo, że St James’ Park teoretycznie mogło się zmieścić tylko 30 tysięcy.

147 derby północno–wschodniej Anglii
Niedzielne starcie na St James’ Park zakończyło się zwycięstwem gości 0-3, aczkolwiek ciekawe jest to, że całą uwagę skupił na sobie trener Sunderlandu – Paolo di Canio. Włocha można lubić, można nie lubić, lecz trzeba mu przyznać, że pasją jaką ma do pracy mógłby obdzielić połowę trenerskiej karuzeli w Premier League. Pojawiły się głosy, że radość di Canio – niezwykle ekspresyjna, była zbyt przesadzona, jednak jego zachowanie po każdym strzelonym golu dodawało kolorytu tym derbom i bez wątpienia będzie to element, który pozwoli nam zapamiętać o tym meczu. Stąd di Canio będę bronił, przecież nikt nie może zabronić mu okazywać radości z dobrej gry jego drużyny. Swój „ślizg” ala Jose Mourinho na kolanach skomentował w słowach: „Chciałbym co tydzień móc niszczyć tak spodnie”. Po chwili dodaje: „Stracę w ten sposób wszystkie moje pieniądze. Liczyłem, że mój rajd będzie dłuższy, lecz jestem już stary i w nogach pozostało mi sił tylko na 20 yardów.” Z tym gościem liga po prostu będzie ciekawsza.

Co jest też ważne pierwsze zwycięstwo z nowym klubem wypadło właśnie na prestiżowe starcie, do tego Sunderland nie wygrał z Newcastle na wyjeździe od 13 lat. Czarne Koty wprawdzie miały sporo szczęścia, lecz w parze z tym szły także umiejętności – świadczą o tym 3 fantastyczne gole. Wprawdzie to Sroki z Newcastle były groźniejsze, starały się atakować, jednak w żaden sposób nie przekładało się to na wynik. Goście specjalnie nie bawili się w sztuczne rozgrywanie piłki, tylko jak najszybciej chcieli przedostać się pod bramkę rywali. W całym spotkaniu wymienili zaledwie 187 podań, z czego celnych było tylko 120. Gospodarze mieli ich dwa razy więcej, ale to pokazuje tylko, że posiadanie piłki w żaden sposób nie przekłada się na końcowy rezultat.

Po tym meczu chciałbym wyróżnić dwóch piłkarzy, którzy zagrali na wysokim poziomie. Pierwszy – Danny Rose, wypożyczony z Tottenhamu dobrze czytał grę w obronie co widać na zamieszczonej grafice. Mam wrażenie, że w następnym sezonie do północnego Londynu nie wróci tylko jako rezerwowy.
Przechwyty Rose'a i Sunderlandu. Co ciekawe Newcastle zanotowało zaledwie 2 interwencje tego typu.
Drugi – Stephane Sessengnon, ciągnął zespół w ofensywie i był zdecydowanie najbardziej aktywny ze wszystkich graczy Sunderlandu. Jak widać zbiegał po piłki w różne strefy, pracując na całej szerokości boiska.
Zawodnik z Beninu zanotował gola, asystę i 3 skuteczne dryblingi. Poniżej zamieszczam legendę do diagramu*.
Władze Sunderlandu przy zatrudnieniu Paolo di Canio z pewnością bardziej liczyły na jego umiejętności mentorskie i przywódcze niż warsztat trenerski. Chcieli, aby Włoch zmotywował piłkarzy w sposób maksymalny, przy tym ściągając z nich całkowicie presję. Póki co to się udaje i wprawdzie jeden wygrany mecz przy efekcie nowej miotły utrzymania nie daje, jednak mam wrażenie, że z Włochem Sunderland nie spadnie.

*Legenda

czwartek, 11 kwietnia 2013

Xavi na 100%, PSG z klasą odpada z ligi mistrzów


Ogromną obawą w obozie PSG było to jak poradzi sobie paryska drużyna bez jej serca i swojego najlepszego piłkarza w obecnych rozgrywkach ligi mistrzów – Blaisa Matuidiego. I w normalnych okolicznościach remis 1-1 na Camp Nou z Barceloną wzięliby z pocałowaniem ręki jednak ten wynik nie wystarczył im do awansu do dalszej fazy gier. Paryżanie nie zagrali złego spotkania, ba był to mecz w ich wykonaniu bardzo dobry, lecz zabrakło przede wszystkim pomysłu na grę po straconej przez nich bramce.


PSG wyszło na Barcelonę z ustawieniem 4-2-3-1, gdzie Lavezzi w teorii operował po lewej stronie, a Lucas po prawej. W praktyce wyglądało to tak, że obaj często schodzili do środka, a przy grze z kontry obaj mieli stosunkowo dużo miejsca i czasu na podjęcie odpowiednich decyzji.  Teoretycznie za plecami Zlatana grał Pastore, chociaż był on odpowiedzialny bardziej za napędzanie akcji. Ponadto jego rolą było zamartwianie się o rozegranie piłki, przez co schodził na własną połowę.

Jeżeli miałbym nazwać ustawienie w jakim zagrała Barcelona byłoby to 4-2-1-3, jednak ani Cesc, ani Villa nie odrywali roli typowego napastnika. Obaj zbiegali w inne strefy, starali się być pod grą, lecz żaden z nich nie stanowił wielkiego zagrożenia dla Sirigu. Co jest jednak godne pochwały obaj stworzyli 7 dogodnych sytuacji kolegom. Iniesta grał mniej więcej w jednej linii co trójka pozostałych ofensywnych graczy. Barcelona tak czy siak nie potrafiła stworzyć sobie dogodnych sytuacji, co jest znamienne oddała zaledwie 2 celne strzały, oba po pojawieniu się Messiego, który znacząco poprawił grę. Nie była to kwestia tylko braku Argentyńczyka na boisku, ale też zbyt długa obecność na nim przeciętnie dysponowanego Fabregasa. Problemem Barcelony było też to, że Xavi mimo genialnej skuteczności podań wybierał jedynie bezpieczne rozwiązania nie podejmując żadnego ryzyka. Większość jego zagrań była przed strefą obronną PSG i jego gra fajnie wygląda w statystykach, lecz niespecjalnie była efektywna. Te 2 celne strzały, które oddała Barca na bramkę PSG były najmniejszą ich ilością w meczu u siebie w lidze mistrzów od 10 lat.
Xavi - wszystkie podania w meczu celne, lecz żadne z jego podań nie było otwierające.
Wyróżniającą rzeczą w stylu gry Barcelony, co było widoczne także z PSG jest bezczelnie wysoka gra bocznych obrońców, którzy większość czasu spędzają na połowie przeciwnika, grając mniej więcej na równi z Xavim. Zarówno Jordi Alba i Dani Alves otrzymują średnio tyle podań ile z pewnością nie dostają rozgrywający w wielu klubach, chociażby Pastore w tym meczu miał mniej kontaktów z piłką niż któryś ze skrajnych obrońców.

Na pewno też sporo głosów pojawi się, że zawiódł Zlatan po raz kolejny w lidze mistrzów. Otóż ciężko mieć pretensje do Szweda, gdyż grał na stosunkowo wysokim poziomie. 6 otwierających podań, 1 asysta świadczą o tym, że Ibra był widoczny i gdyby nie mizerna skuteczność przede wszystkim Lavezziego to liczba asyst na koncie Zlatana byłaby większa. Największym problem z tym zawodnikiem jest to, że od niego wymaga się więcej , lecz na Camp Nou przeciwko Barcelonie nie było to po prostu możliwe. Wycisnął z tego meczu praktycznie najwięcej ile się da, lecz to i tak było za mało.
Podania od kolegów, które dotarły do Zlatana i wykreowane przez niego sytuacje.
Nie przypominam sobie by na Camp Nou obok Realu jakakolwiek inna drużyna zaprezentowała się jak PSG. Co ważne nie trzymali się kurczowo bramki, grali z polotem i fantazją. Gra na jeden kontakt i szybkie kontrataki wychodziły im popisowo, a bramce Valdesa zagrozili kilkukrotnie. To co jest charakterystyczne dla Barcelony, czyli gra z wysoko postawioną linią obrony momentami było dla nich zgubne. PSG bardzo dobrze wykorzystywało ten fakt posyłając długie piłki tuż za blok defensywny. Potrafili utrzymać się też dłużej przy piłce, co często się nie zdarza na Camp Nou drużynie gości.  Paryżanie po straconej bramce wprawdzie trzymali Barcelonę z daleka od swojej bramki, lecz zapomnieli, że do awansu potrzebują jeszcze jednego gola. Długie piłki posyłane na aferę w pole karne tym razem nie przyniosły oczekiwanego rezultatu, zagrali zbyt zachowawczo w końcówce i to się odbiło na wyniku. Wprawdzie żadnego meczu z Barceloną nie przegrali, to i tak awansu nie wywalczyli. Byli blisko celu, lecz czegoś zabrakło. Może to i pusty frazes, ale przy takiej polityce transferowej ciężko nie powiedzieć, że za rok mogą zamieszać jeszcze bardziej.
Ciekawą statystyką są pojedynki główkowe. PSG górowało nad Barceloną, jednak nie potrafiło wykorzystać tej przewagi. W pierwszej połowie gospodarze nie wygrali ani jednego takiego pojedynku (na 11)
Co do Barcelony, to gdybym był na miejscu Mourinho i mógł wybrać drużynę z która chciałbym zagrać w półfinale wybrałbym właśnie Katalończyków. Wydają się najpewniejszym rozwiązaniem dla Realu, który zdaje się, że znalazł sposób na Barcelonę. Przede wszystkim na miejscu obu hiszpańskich ekip chciałbym uniknąć dwumeczu z Bayernem, z którym łatwiej będzie wygrać jeden końcowy mecz niż dwa w półfinale. 

środa, 10 kwietnia 2013

Kind of magic


Po pierwszym meczu Malagi z Borussią Dortmund pisałem, że obie drużyny zagrały na poziomie grupy ligi mistrzów. Tydzień później te same zespoły przeszły niesamowitą metamorfozę tworząc spektakl godny finału tychże rozgrywek. O takim postrzeganiu tego starcia zadecydowała piorunująca końcówka, która stanie się pewnym symbolem ligi mistrzów, do którego będziemy sięgali pamięcią przez kilka najbliższych lat.

Ci, którzy emocjonowali się końcówką poprzedniego sezonu w Premier League, pamiętają na pewno mecz City – QPR, gdzie gospodarze do mistrzostwa potrzebowali zwycięstwa, a na 2 minuty przed końcem sezonu przegrywali 1-2. W przeciągu tych magicznych 2 minut udało im się wbić cudem dwa gole potrzebne do zwycięstwa. Ta sytuacja jest bliźniaczo podobna do tego czego byliśmy świadkami na Signal Iduna Park. Oczywiście, obie drużyny walczyły o zupełnie inne cele, ale boiskowe zdarzenia były do siebie bardzo podobne. Malaga, w 91 minucie prowadzi 1-2 i nic nie wskazuje na to, by cokolwiek mogło pójść nie tak. Dwa błędy – najpierw Demichelisa, potem sędziego doprowadziły do tego, że hiszpańska ekipa musiała pożegnać się z elitarnymi rozgrywkami na rzecz Dortmundu.
Przy decydującym golu dla Borussi był ewidentny spalony, lecz przy golu drugim golu dla Malagi także sędzia popełnił błąd
Po tym spotkaniu ponownie pojawia się temat sędziów, którzy w koncertowy sposób zaważyli o wyniku tego meczu. Owszem, obie drużyny odniosły mniej więcej podobne korzyści i straty, ale takie pomyłki jakie miały miejsce we wtorek nie mają prawa się zdarzyć. Problem polega na tym, że ciężko odnaleźć jest złoty środek na poprawę sędziowania.

Jak wyglądał sam mecz?

Spotkanie przebiegało w dobrym tempie, Borussia Dortmund starała się od początku przejąć inicjatywę, natomiast Malaga próbowała wychodzić z błyskawicznymi kontratakami. Swoje nadzieje opierała na geniuszu Isco i solidności na prawej stronie. Hiszpańska drużyna wyszła w bardziej defensywnym ustawieniu niż na La Rosaleda, Pellegrini postanowił zagęścić prawą stronę Malagi, asekurując się przed groźnymi atakami Borussi na lewym skrzydle skąd szło największe zagrożenie tydzień temu. Malaga nie grała też już tak wysoko jak to miało miejsce tydzień temu, przez co dortmundczycy mieli ogromne problemy z przedostaniem się pod bramkę. Ostatecznie odnieśli zwycięstwo dzięki dwóm wrzutkom na aferę w pole karne. Przez cały mecz starali się grać agresywnie i stosować pressing już na połowie Malagi. Hiszpanie cofnęli się na swoją część boiska, ale na niej nie pozwalali na wiele Borussi, poprzez podwajanie najlepszych zawodników. Niemiecka ekipa większość akcji przeprowadzała środkiem, przy okazji stosując ogromną wymienność w pozycjach między poszczególnymi zawodnikami. Borussia miała stosunkowo mało miejsca, swobodnie piłkę mogli wymieniać jedynie Santana i Subotić na własnej połowie, lecz z wielkim trudem przychodziło dortmundczykom przedostanie się pod bramkę Malagi. W przekroju całego meczu idealnym rozwiązaniem byłby remis, gdyż Hiszpanie nie sprawiali gorszego wrażenia niż ich oponenci. Zastosowana przez nich taktyka sprawdzała się niemal perfekcyjnie, a do awansu zabrakło szczęścia i zimnych głów poszczególnych zawodników


Kuba najsłabszy na boisku
Błaszczykowski wracający po kontuzji miał rozwiązać problem na prawej stronie Borussi. Tak się jednak nie stało, a sam Kuba zagrał tragiczny mecz. Nie wychodziło mu niemal nic, spowalniał akcje swojej drużyny. Celność jego podań wynosiła zaledwie 44% (co widać na załączonym obrazku). Jak się okazało jego powrót nie okazał się zbawieniem dla dortmundczyków, chociaż na jego usprawiedliwienie można dodać to, że często musiał zmieniać pozycje i schodzić do środka, czy lewej strony, aby pomóc swoim kolegom. Miał także udział przy pierwszym golu dla swojej drużyny, stąd jego występ nie można ocenić aż tak negatywnie.


MVP dla Lewandowskiego
Z drugiej strony najlepszy na Signal Iduna Park był Lewandowski. Było go wszędzie pełno, starał się być cały czas pod grą, stwarzał groźne sytuacje. Do tego bramka i spory udział przy trzecim golu. Gracze Malagi nie pozostawiali mu dużo miejsca, a na pewno nie tyle co na La Rosaleda. Stąd dryblingi nie wychodziły mu tak jak w Hiszpanii, obrońcy Malagi faulowali go, gdy nie mieli pomysłu na czyste powstrzymanie Lewandowskiego, jednak nawet mimo niewielkiej przestrzeni był groźny.

Szkoda Willy’ego Caballero
Bez wątpienia największym poszkodowanym jest bramkarz Malagi, który zarówno tydzień temu jak i na Signal Iduna Park wyczyniał rzeczy wręcz niemożliwe. Zresztą obaj bramkarze w tym starciu spisali się ponadprzeciętnie niejednokrotnie ratując swoje drużyny.

Kluczowe zmiany
Klopp w końcówce posłał na pozycję napastnika Felipe Santanę – obrońcę i to przyniosło upragniony efekt. Wprowadził także Hummelsa i Sahina, aby ułatwić rozegranie piłki. Bez wątpienia gdyby Niemiec był na murawie od początku to Borussia nie miałaby takiego problemu z konstruktywnym wyjściem z własnej połowy. Hummels kapitalnie potrafi prowadzić grę i bez wątpienia nie byłoby aż tylu długich piłek, gdyby Klopp mógł go wystawić od początku, chociaż paradoksalnie jego rola w meczu z Malagą ograniczyła się do tego typu zagrań.
Tak grała Borussia w końcówce, zmiany przyniosły określony efekt, Santana zdobył gola na 3-2 i miał duży udział przy poprzedniej bramce

Co dalej?
Borussia po 15 latach awansowała do półfinału ligi mistrzów, gdzie każda z ekip, która się tam znajdzie będzie miała mniej więcej równe szanse na wygranie całego trofeum. W tym roku wyjątkowo ciężkim zadaniem jest wytypowanie faworyta do końcowego tryumfu. Mam takie wrażenie, że jest to jedyna szansa dortmundczyków w najbliższych latach na sukces w tych rozgrywkach. Jeżeli Lewandowski odejdzie, to mimo wszystko będzie im bardzo ciężko znaleźć zastępstwo dla Polaka. Tak, mogą ściągnąć za grube pieniądze nowego napastnika, ale byłoby to sprzeczne z filozofią jaka panuje w klubie. Byłaby to swojego sytuacja bez wyjścia, bo z drugiej strony wykreowanie zawodnika takiego jakim został Lewandowski zajmuje dużo czasu. Jednak nie jest to problem na euforyczny stan jaki zapanował w niemieckim klubie obecnie. Zdają sobie sprawę ze swoich możliwości i tego jak dużo mogą osiągnąć w tegorocznej lidze mistrzów.

piątek, 5 kwietnia 2013

Za wysokie progi

Starcie na Esadio da Luz między Benficą Lizbona, a Newcastle było bolesną lekcją futbolu dla Anglików. Ci jak na swoje możliwości i problemy w lidze znaleźli się na wysokim etapie rozgrywek, w którym ich braki zostały obnażone w sposób dobitny. Wynik 3-1 wprawdzie nie przekreśla definitywnie ich szans na awans do półfinału, ale dwubramkowa strata może okazać się nie do odrobienia.
Średnie pozycje zawodników

Newcastle zaczęło z wysokiego c, bardzo szybko udało im się strzelić bramkę po błyskawicznej akcji. Danny Simpson zagrał prostopadłe podanie do Sissoko, omijające pomocników i obrońców Benfici. Francuz podał do Cisse, a ten trafił do pustej bramki. To był sposób Anglików na grę ofensywną. Odbiór piłki, penetrujące podanie na skrzydło lub bezpośrednio do Cisse, który miał znaleźć się oko w oko z Arturem. Innego sposobu nie mieli, przez co z czasem nie wiedzieli jak przedostać się pod bramkę Portugalczyków, bo ci po prostu ich rozszyfrowali. W pierwszej połowie stworzyli zagrożenie kilkukrotnie, w drugiej udało im się tylko raz zagrozić bramce Artura. Gdyby nie pech Cisse, który dwa razy trafił piłką w słupek, Newcastle być może by tego meczu nie przegrało.

Taka gra Newcastle była możliwa tylko ze względu na dosyć frywolną postawę pomocników, którzy nie byli zbyt agresywni i nie przecinali akcji w zarodku, a wolni obrońcy Benfici także nie byli w stanie początkowo powstrzymać tego typu sytuacji.

Portugalczycy wyszli bardzo odważnie na mecz z Newcastle, starali się grać wysoko, boczni obrońcy większość czasu przebywali na połowie rywala. Sposobem na grę „Orłów” była szybka kombinacyjna gra, tak aby jak najszybciej przedostać się pod bramkę Krula. Nie starali się bawić w długie rozgrywanie, tylko grali tak, by błyskawicznie przedostać się pod bramkę rywala. Wychodziło im to całkiem dobrze, stwarzali sobie sytuację, jednak w ten sposób strzelili tylko jednego gola. Drugi przyszedł po karygodnym błędzie Santona i dobrym pressingu ze strony Portugalczyków, natomiast trzeci po stałym fragmencie gry. Pressing w ich wykonaniu także był niemal perfekcyjny, bardzo skutecznie obrzydzali życie zawodnikom Newcastle, którzy sporadycznie wychodzili z jakimikolwiek atakami. „Sroki” nie grały praktycznie lewą stroną, Santon w ogóle nie podłączał się do akcji zaczepnych, to samo można powiedzieć o Jonasie. Po drugiej stronie było minimalnie lepiej, głównie dlatego, że Sissoko schodził na prawe skrzydło i dublował pozycję Marveaux. Cabaye był osamotniony i odcięty od podań w środku pola, a James Perch, jego partner w pomocy unikał gry, do tego w defensywie też nie był skuteczny.
Gaitan grał bardzo wysoko po lewej stronie, on stwarzał główne zagrożenie pod bramką Newcastle. Dla porównania Jonas, który kurczowo trzymał się własnej połowy, a z ofensywną akcją wyszedł raz
Problemem Newcastle było zbyt kurczowe trzymanie się bramki, jednak nawet mimo obrony całą jedenastką Benfica potrafiła sobie stworzyć groźne sytuację. Anglicy często oddawali za darmo piłkę, aby nie zadręczać sobie głowy jej rozegraniem. Na naganę zasługuje Taylor, który zagrał tragiczny mecz w obronie, sprokurował karnego i popełnił błąd przy pierwszej bramce. „Sroki” nie potrafiły też pozytywnie zareagować na bramki rywali, po pierwszym golu za bardzo się cofnęły, a drugi kompletnie podciął im skrzydła. Po trzecim golu Benfica oddała pole do gry Newcastle, jednak ci nie mieli pomysłu jak przejść skondensowaną jedenastkę Portugalczyków.

Benfica kasowała akcję Newcstle bardzo szybko, w strefach dla siebie niegroźnych
Ciężko jest wymagać od 15 drużyny Premier League, aby grała jak równy z równym z przyszłym mistrzem Portugalii. Nie zagrali złego meczu, jednak przegrali po prostu po frajersku, niewykorzystując sytuacji i samemu popełniając karygodne błędy. W Anglii mogą się jeszcze pokusić się o korzystny wynik, jednak w tydzień muszą znacząco zmienić swój sposób gry. Było widać, że mają ogromny problem z atakiem pozycyjnym, a przecież Benfica w rewanżu nie ma potrzeby, aby prowadzić grę

czwartek, 4 kwietnia 2013

Powinno być 0-4, jest 0-0. Nieskuteczna Borussia remisuje z przeciętną Malagą.

Mecz między Malagą, a BVB przypomniał bardziej starcie grupowe niż mecz ćwierćfinałowy. Spora ilość błędów w obronie, niewykorzystane sytuacje przede wszystkim przez ekipę z Dortmundu doprowadziły do tego, że w rewanżu możemy mieć pozorne emocje. Dlaczego tylko pozorne? Z taką grą Malaga specjalnie nie ma czego szukać na Signal Iduna Park.

Starcie na La Rosaleda było dobre tylko przez pierwsze 60 minut. Potem nie wiedzieć czemu obie drużyny albo osłabły, albo zadowoliły się bezbramkowym remisem.

Słabość Malagi we wczorajszym meczu wynikała głównie ze skutecznego odcięcia od gry przede wszystkim Isco. Ten przy każdym dotknięciu piłki był podwajany i przez to nie mógł rozwinąć skrzydeł. Stąd też Piszczek był tak mało aktywny z przodu, jego głównym zadaniem było zatrzymanie młodego Hiszpana. Po za tym Borussia prawą stroną niemal nie atakowała, większość akcji szła środkiem.

Na prawej stronie Joaquin miał trochę więcej miejsca, głównie dzięki wspomagającemu Jesusowi Gamezowi i stąd szło główne, choć niewielkie zagrożenie ze strony Malagi. Gamez starał się być aktywny z przodu, stwarzał przewagę i jeżeli chodzi o grę ofensywną to z hiszpańskiej drużyny wyróżniłbym właśnie jego.
Podania Gameza do Joaquina, ich współpraca wyglądała dobrze, po drugiej stronie Isco nie miał takiego wsparcia od Antunesa, czy środkowych pomocników
Borussia Dortmund stworzyła sobie co najmniej 4 stuprocentowe sytuacje, które koncertowo zmarnowali Mario Goetze i Robert Lewandowski. Piłkarze Malagi zostawiali naprawdę bardzo dużo miejsca swoim przeciwnikom i stąd Ci w pierwszej połowie nie mieli problemów z przeprowadzaniem groźnych akcji. Do tego ich linia obrony grała stosunkowo wysoko, a to była woda na młyn na szybkich pomocników Borussi ze względu na mało zwrotnych defensorów Malagi. Lewandowski dzięki temu, że miał wsparcie ze strony Reusa i Goetze, mógł jak to ma w zwyczaju wycofać się i skutecznie rozegrać piłkę. W ten sposób wypracował kilka sytuacji partnerom. Obaj wymieni Niemcy biegali na tyle blisko Polaka, że ten po prostu ma z kim kombinacyjnie grać, czego nie może robić w reprezentacji.
Podania, które otrzymał Lewandowski, ten obrazek pokazuje, że Polak wychodził  często po piłkę do środkowej strefy i grał na całej szerokości boiska. Warto podkreślić też, że Lewy przeprowadził aż 7 skutecznych dryblingów, najwięcej w całym meczu
W starciu na La Rosaleda rzuciła mi się też w oczy gra Groskreutza, który specjalnie nie nadaje się do kombinacyjnej gry dortmundczyków. W takich akcjach nie może się odnaleźć i spowalnia grę. Jego głównymi atutami są waleczność i gra w obronie. To drugie z Malagą mu wychodziło dobrze, ale brak Kuby Błaszczykowskiego był widoczny. Ten prawdopodobnie będzie już zdrowy na rewanż i automatycznie powinien wskoczyć do pierwszego składu. Na uwagę zasługuje też to jakie zmiany przeprowadził Klopp co tylko świadczy o tym jak krótką ławkę posiada Borussia. Julian Schieber, w ciągu 20 minut nie pokazał niczego ciekawego, a decyzje jakie podejmował były katastrofalne. Po wprowadzeniu tego zawodnika gra ewidentnie siadła.

Bez wątpienia bohaterem całego meczu był Willy Caballero, który uchronił Malagę przed porażką. Dzięki niemu w rewanżu możemy jeszcze liczyć na jakieś emocję, a Argentyńczyk nie po raz pierwszy pokazał klasę w meczach ligi mistrzów.

Obaj menedżerowie mówią, że bezbramkowy remis jest otwartym wynikiem. Ciężko się z nimi nie zgodzić, ale każde inne rozstrzygnięcie niż awans Borussi byłoby traktowane w ramach sensacji. Różnica klas była aż nadto widoczna, chociaż nie takie cuda wianki się w futbolu działy. W końcu Pellegrini doskonale wie jak grać w meczach o stawkę w lidze mistrzów. W 2006 roku awansował do półfinału tych rozgrywek z przeciętnym Villareal, chociaż teraz zadanie przed nim jest jeszcze trudniejsze, wywieźć choćby punkt z paszczy lwa – Signal Iduna Park, gdzie Borussia wszystkie mecze w lidze mistrzów wygrała.

środa, 3 kwietnia 2013

Bayern wypunktował Juventus

Nigdy nie byłem wielkim, nawet okazyjnym kibicem Bayernu Monachium. W każdym sezonie, gdy Bawarczycy pieli się w kolejnych szczeblach ligi mistrzów miałem niemal stuprocentową pewność, że prędzej czy później odpadną. Teraz, po wygranej z Juventusem są dla mnie głównym pretendentem do wygrania tego trofeum.

Oczywiście, można umniejszać zwycięstwo Bayernu, że wygrali po 2 błędach Buffona, że przy jednym golu był spalony, ale jakim wynikiem nie skończyłoby się to spotkanie to i tak byłoby to tylko przedłużenie egzekucji.  Turyńczycy, być może nieco na wyrost gloryfikowani przed ćwierćfinałem nie zaprezentowali na Alianz Arena niczego, czym mogli zaskoczyć Bawarczyków. Ci natomiast w każdej formacji we wczorajszym starciu wypadli perfekcyjnie, do tego stopnia, że van Buyten przy Dante wyglądał co najmniej dobrze. Ta drużyna była dobra w każdym elemencie gry, wyniszczała Juve stosując pressing już na ich połowie. Bez cienia wątpliwości można powiedzieć, że był to najsłabszy mecz Juventusu pod wodzą Antonio Conte. Inna sprawa, że nie mierzyli się jeszcze z tak potężnym rywalem, który tak boleśnie wypunktowałby ich wszystkie braki. 
Podania w strefie ataku Vidala (który był najaktywniejszy przy atakach "Starej Damy") i Juve. Włosi nie byli w stanie skutecznie atakować, do tego byli strasznie niedokładni w swoich ofensywnych akcjach. Symbolem tego są zaledwie 2 celne podania Pirlo (na 9), które napędzały akcję.
Ogromnym problemem tej drużyny był brak klasowego napastnika, a deficyt był podwójny, bo Włosi wyszli na Alianz Arena w swoim tradycyjnym ustawieniu 3-5-2. Słabo jak na swoje możliwości wyglądał także Buffon, którego Beckenbauer nazwał po meczu emerytem. Pretensji po tym spotkaniu nie można mieć chyba jedynie do Arturo Vidala i Giorgio Chielliniego. Ten pierwszy przed ¼ ligi mistrzów był obok Leo Messiego i Cristiano Ronaldo najlepszym zawodnikiem tych rozgrywek. Wczoraj starał się pracować na całej szerokości boiska, ale brakowało wsparcia szczególnie ze strony Marchisio i Pirlo, a przecież to środek pola stanowił o sile Włochów. Jednak i ta linia w porównaniu do zestawienia Bayernu z Luisem Gustavo i Schweinschteigerem wyglądało blado, którzy bezbłędnie wyłączyli z gry przede wszystkim Pirlo. To po jego stracie padł pierwszy gol dla Bayernu.
Andrea Pirlo był na tyle skutecznie odcięty od podań, że nie mógł kierować grą Juve. Na tle Schwiensteigera wyglądał bardzo blado.
Ciężko mówić w tym momencie o szansach Juventus. Na pewno Włosi się ostatecznie nie poddali i u siebie mogą powalczyć. Szkopuł polega na tym, że w tym sezonie Bayern na wyjazdach jest jeszcze lepszy niż na własnym stadionie, ale turyńczycy nie mogą przegrać po raz kolejny starcia z Bawarczykami jeszcze przed gwizdkiem sędziego.