Mauricio Pochettino może być zadowolony z pierwszego meczu na
ławce trenerskiej „Świętych”. Jego drużyna zaprezentowała się nad wyraz dobrze,
jednocześnie przedłużając passę bez porażki w lidze do sześciu meczów. I gdyby
nie mizerna skuteczność pod bramką Evertonu Argentyńczyk bardzo szybko mógł
zaskarbić sobie sympatię części kibiców Southampton.
Piłkarze tuż przed potyczką z Evertonem apelowali do fanów
mających zamiar pojawić się na stadionie o cywilizowane przyjęcie nowego
trenera na St Mary’s, bez odstawiania niepotrzebnej szopki jak to miało miejsce
na Stamford Bridge przy powitaniu Beniteza. I rzeczywiście – apel został przez
kibiców wysłuchany, bo Argentyńczyk został przyjęty zważając na okoliczności ciepło.
Owszem, kibice dawali upust swojemu niezadowoleniu z faktu zwolnienia Adkinsa –
trenera na St Mary’s uwielbianego, dzięki któremu Southampton nie tuła się po
zakamarkach Divison One czy Championship. Fani wykrzyczeli jego imię,
nagrodzili sporadycznymi brawami, ale masowego protestu nie było. I dobrze, bo
realnie patrząc to w jaki sposób zawinił Pochettino, przyjmując ofertę
Włoskiego właściciela? To właśnie Nicola Cortese jest głównym winowajcą całego
zamieszania. Kibicie mogą być wściekli głównie o to, że Włoch kompletnie nie
liczy się z ich zdaniem, w ten sposób pokazując, że on jest większy niż sam
klub. Na zwolnienie wybrał sobie najgorszy moment, tuż po zdobyciu chyba
najcenniejszego punktu w starciu z Chelsea. Ponadto sama gra za Adkinsa była
całkiem przyzwoita, wprawdzie bez fajerwerków techniczno - taktycznych, ale z
udziałem „Świętych” mogliśmy liczyć na dobre widowiska.
Akurat to nie powinno zmienić się po przyjściu Argentyńczyka,
a dowód na to mieliśmy w starciu z Evertonem. Gdyby nie dobra dyspozycja
Howarda i impotencja strzelecka pod bramką Amerykanina „Święci” mogli po raz
pierwszy w tym sezonie wygrać z ekipą z górnej połówki tabeli. Do przerwy
powinno być co najmniej 2-0. Co by o tym meczu nie powiedzieć, to nie da się
zaprzeczyć, że mimo braku goli było to widowisko przednie. Dwadzieścia cztery
strzały z obu stron i żaden z nich nie zatrzepotał w siatce. Świadczy to o
dobrej postawie przede wszystkim bramkarzy, bo i Howard i Boruc spisali się
kapitalnie. Polak wraca do dobrej formy, dzięki temu umacniając swoją pozycję w
bramce „Świętych”. Póki co konkurencji nie ma, ale gdy Gazzaniga wróci do pełni
sił po kontuzji Boruc ponownie będzie musiał wspiąć się na wyżyny swoich
możliwości. Oglądając ostatnie cztery mecze Polaka w bramce, byłem przekonany,
że będzie miał o wiele więcej szans do wykazania się. A tu zaskoczenie, bo
drużyny usposobione w miarę ofensywnie, czyli po kolei Arsenal, Chelsea i
Everton zawiodły właśnie w kreacji sytuacji podbramkowych, przez co Boruc
dłuższymi momentami w tych meczach mógł wyjść na piwo, czy chwile dłużej
pozostać w autokarze. To jednak dobrze świadczy o zespole Southampton, który
już nie pozwala hasać drużynie przeciwnej pod swoją bramką, co jeszcze na
początku sezonu było na porządku dziennym. Teraz „Świętych” czeka prawdziwy
sprawdzian i najcięższe spotkanie w tym sezonie, na Old Trafford. Tam zdobycie
punktów jest mało prawdopodobne i tak mi się wydaje, że Boruca czeka kolejny sprawdzian
umiejętności. O ile w poprzednich meczach przeciwnicy zawiedli w ofensywie, tak
o to posądzać nie można Robina van Persiego, dla którego mecze z Southampton
będzie idealną szansą na wypracowanie sobie sowitej przewagi nad resztą stawki
w walce o złotego buta. Ten mecz dla „Świętych” zbyt wielkiego znaczenia w
walce o utrzymanie mieć nie będzie, ale kalendarz się dla nich tak ułożył, że w
styczniu mierzą się z trzema silnymi drużynami – Arsenalem, Evertonem i MU co w
dalszej części sezonu może mieć duże znaczenie, gdyż o punkty może być
teoretycznie łatwiej.

Póki co mają cztery punkty przewagi nad strefą spadkową, ale
walka o byt w Premier League jest bardzo zażarta. Ciężko jednoznacznie wskazać
faworytów do spadku mając na uwadze poprzednie sezony. Wigan rok temu w tej
fazie kampanii błąkało się w strefie spadkowej i większość widziała ich już w
Championship, jednak kapitalną końcówką zdołali się utrzymać. Nie można
wykluczyć, że i w tym roku rzutem na taśmę się utrzymają. Podobne stwierdzenie
można przypisać pozostałym dwóm ekipom ze strefy spadkowej – Reading i QPR, które
nie chcą wypaść z radarów i heroicznie walczą o swój przyszły byt w Premier
League.
Dwa sezonu temu nauczyliśmy się, że żadna drużyna w styczniu
bez odpowiedniej ilości punktów nie jest utrzymana. Blackpool, pamiętny
beniaminek z Bloomfield Road po 20 kolejce zajmował pewne szóste miejsce, a
obserwatorzy przecierali oczy ze zdumienia. Mieli wtedy dwanaście punktów
przewagi nad strefą spadkową i tylko szaleniec mógł przewidzieć, że „Mandarynki”
na koniec sezonu wylądują w Championship. Jednak właśnie po tej nieszczęsnej 20
kolejce przyszedł kryzys. W ciągu ostatnich osiemnastu kolejek Blackpool
zdołało wygrać zaledwie jeden mecz, przegrywając aż dwanaście i pięć remisując.
Mimo kapitalnego wrażenia jakie „Mandarynki” po sobie zostawiły musiały wracać
tam skąd rok temu przybyli. Właśnie ta drużyna po części przypomina mi zespół „Świętych”
w obecnym sezonie. Wątpię, by taka katastrofa przytrafiła się Southampton w
obecnym sezonie, ale mają w sobie namiastkę tego co prezentowało Blackpool dwa
sezony temu. Są wydaniem „Mandarynek” w bezpiecznej wersji. Ponadto „Święci”
nie są aż tak bezkompromisowi, nie prezentują aż tak szalonego futbolu jak to
miało miejsce w przypadku ekipy z Bloomfield Road, której gra często była
synonimem naiwności, braku wyrachowania i czystej głupoty. Jednak dzięki temu
mogliśmy liczyć na kapitalne widowiska, w których padało multum bramek, a mecze
z ich udziałem miały namiastkę thrillerów Hitchcocka i elementy kabaretu Monty
Pythona. Podobnie jest ze „Świętymi”, których mecze często są szalonymi
rollercoasterami, jak chociażby wizyta na Etihad i Britannia Stadium, czy
przyjazd „Czerwonych Diabłów” na St Mary’s. Jeżeli Pochettino doda coś od
siebie to „Święci” nie powinni mieć problemów z utrzymaniem się w lidze. Wszak
już teraz jest dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz