"Podobała mi się Anglia. Lubiłem ją, lubiłem rocka. I chciałem tam pojechać, nauczyć się języka i umożliwić to samo mojemu synowi. Grałem na wypełnionych stadionach, które wibrowały atmosferą. Potrzebowałem tego "brzęczenia" w uszach. I tak jak bardzo kocham aktorstwo, tak nie mogę być aktorem na boisku." - Eric Cantona
„Nareszcie koniec tych cholernych wakacji” – chciałoby się
zakrzyknąć po zakończeniu sezonu ogórkowego w Anglii i nadejściu długo
oczekiwanej Premier League. Rozłąka, zrobiła swoje – naładowała pozytywnie
akumulatory na najbliższe kilka miesięcy dając nadzieję na lepsze, futbolowe
jutro. A to jutro, w Anglii, zapowiada się bardzo smacznie.
„Idzie nowe” – nic innego nie przychodzi mi na myśl, gdy myślę
o nowym sezonie. Sporo zmian na ławkach trenerskich, nowi piłkarze, wszystko
jakby było lepsze… i jakieś takie tajemnicze. Bo cóż to byłaby za frajda,
gdybyśmy wszystko przed startem rozgrywek wiedzieli. A zdawać by się mogło, że
wiemy bardzo dużo, ba, teoretycznie wiemy niemal wszystko co istotne,
przynajmniej tak można odczytać medialny przekaz i logiczne głosy ekspertów, z
którymi poniekąd się zgadzam. Wiemy kto będzie mistrzem i dlaczego to będzie
Chelsea, wiemy, że Manchester City ma być najgroźniejszym konkurentem the Blues
w walce o tytuł, a pierwszy sezon Moyesa będzie niezadawalający. Wiemy, że o
ligę mistrzów powalczą drużyny z północnego Londynu wspierane przez czerwoną
stronę Liverpoolu. Wiemy, że rewelacją rozgrywek będzie Swansea, a Roberto
Martinez nie zbliży się do osiągnięć – a w zasadzie jego braku – swojego poprzednika.
Patrząc w dół, chciałoby się również powiedzieć, że znamy trzech spadkowiczów –
Crystal Palace, Hull Tigers i Stoke City. Wiemy, że Mark Hughes jest słabym
trenerem i, że jego obecność w Stoke nie wróży Garncarzom niczego dobrego.
W tym wszystkim jest jednak duża doza niepewności, czy
faktycznie, wiemy wszystko? To by było faktycznie, za proste, i zbyt racjonalne
w najbardziej tajemniczym sezonie ostatnich lat. Racjonalizm w Premier League zwykle
nie popłaca i chciałbym, aby i tak było obecnie. Na całe szczęście niewiadomych
jest więcej niż wiadomych co mnie niezmiernie cieszy. I tak, czy druga fuzja
między Abramoviczem i Mourinho wyjdzie Chelsea na dobre? Czy Romelu Lukaku
będzie równie błyskotliwy jak miało to miejsce w West Bromwich Albion? Jak
poradzi sobie z wyspiarską presją Manuel Pellegrini – człowiek, który w swoim
trenerskim życiu nic nie wygrał, a budował jedynie solidne fundamenty? Czy
David Moyes to na pewno odpowienia osoba – jako zastępstwo – dla abdykowanego
Fergusona? Dlaczego Moyes nie wzmacnia środka pola United? Czy Wilfried Zaha
jest „good enough”, aby grać już w podstawowym składzie MU? Czemu Arsene Wenger
nie wydał do tej pory ani centa na transfery? Czy Wenger ma drużynę zdolną
powalczyć o miejsca wyższe niż czwarte? Czy sagi transferowe Bale’a, Suareza i
Ronneya zakończą się zmianą otoczenia przez każdego z nich? Czy Brendan Rodgers
i jego Liverpool realnie włączą się do walki o ligę mistrzów? Czy Roberto
Martinez po sinusoidalnej przygodzie z Wigan ustabilizuje swoją pozycję w
Evertonie? O co w zasadzie gra niebieska część Liverpoolu, z góry skazana przez
większość na regres i niepowodzenie? Czy Alan Pardew jest w stanie
współpracować z nieobliczalnym Joe Kinnearem? Czy któryś z beniaminków zrobi
furorę na miarę Swansea, czy w mniejszym stopniu Blackpool i Southampton? Czy
West Bromwich jest silniejsze niż w zeszłym sezonie? Czy Malcky Mackay mając nad
sobą w Cardiff impulsywnych właścicieli wytrwa do końca sezonu? I jak spisze
się kolejna walijska drużyna w Premier League? Czy Crystal Palace i Hull Tigers
faktycznie są tak słabi, aby przed startem rozgrywek spisywać ich na straty?
Kto w Stoke wpadł na dziwaczny pomysł aby zatrudnić Marka Hughesa? Czy Paolo di
Canio w Sunderlndzie jest w stanie dać klubowi coś więcej niż tylko patetyczne
słowa i motywację? Czy patent – Downing & Caroll - zakończony fiaskiem w Liverpoolu wypali w
West Hamie i dlaczego tak? Czy Norwich przy dużych wzmocnieniach jest w stanie
zaoferować atrakcyjniejszy dla oka styl niż to miało miejsce w zeszłych dwóch
latach? Czy Leroy Fer – niezwykle zdolny, lecz równie kontuzjogenny – będzie miał
realną szansę na zabłyśnięcie? Czy Robin van Persi wygra po raz trzeci z rzędu
koronę króla strzelców? Czy Marouanne Chamakh strzeli jeszcze gola dla Crystal
Palace w Premier League? Czy Matej Vydra – król strzelców Championship –
znajdzie regularność strzelecką pod okiem Steve’a Clarke’a w WBA?
Tego typu pytań można mnożyć bez liku, na część z nich
poznamy odpowiedź w najbliższym czasie, na resztę będziemy musieli poczekać do
końca sezonu, a nawet dłużej. I obyśmy jeszcze, tuż przed startem sezonu
wszystkiego nie wiedzieli, a niepewność trwała jak najdłużej. Tego sobie i wam
życzę. Także siadamy głęboko w fotelach, zapinamy pasy i startujemy! Premier
League wraca na salony.
Wilfried Bony po dwóch udanych sezonach spędzonych w Vitesse
Arnhem postanowił sprawdzić się w lepszej lidze od Eredivisie. Naturalnym
wyborem była Premier League, do której - parafrazując słowa Juergena
Kloppa - nowy nabytek Swansea pasuje jak
„dupa do wiadra”.
Wilfried Bony, 25 – letni napastnik urodzony w Bingerville
(WKS) od dłuższego czasu szukał zatrudnienia w lepszym klubie niż Vitesse. Już
rok temu jego marzenie było bliskie realizacji, gdy do niewielkiego klubu
przyszła - opiewająca na 10 mln euro - oferta z Aston Villi. Vitesse – ku
rozpaczy Bony’ego – zablokowało transfer. „Ten klub doprowadza mnie do szału” –
Iworyjczyk specjalnie nie oszczędzał się w słowach, gdy usłyszał decyzję
zarządu. Wtórował mu w tym jego agent: „Wilfried jest nie szczęśliwy w
Holandii. Vitesse uważa się za ambitną drużynę, ale tego kompletnie nie widać.
Bony jest otoczony słabymi piłkarzami, a przez to nie może się rozwijać.”
Ostatecznie Bony przełknął swoją dumę i kolejny sezon
rozpoczął w Vitesse. Iworyjczyk w Arnhem był wyjątkowo lubiany . Podczas meczu
z PSV w 2011 roku fani przygotowali mu ogromną sektorówkę z jego podobizną i
napisem: Wilfried „I’m not afraid” Bony. Dodatkowo po każdym strzelonym na
własnym stadionie golu na GelreDome puszczany był utwór Boney M – „Daddy Cool". Nazwa
tej piosenki jednocześnie jest ksywką Iworyjczyka, który nie ukrywa, że że
tego kawałku używa jako dzwonek w telefonie. Wilfried
zasłynął także z tego, że padł ofiarą niesmacznego żartu. Jeden z fanów –
flirtując z Bonym na Facebooku i podszywając się pod gorącą dziewczynę –
wydobył od niego nagie zdjęcia, które potem wstawił do Internetu.
W ostatnim – czyli de facto drugim – sezonie w Holandii Bony
z 31 trafieniami został królem strzelców, czym wydatnie pomógł Vitesse w
zajęciu wysokiego 4 miejsca. W końcu po zakończeniu obecnego sezon
Wilfried dostał wolną rękę w
poszukiwaniu nowego pracodawcy. Chętnych zatrudnieniem usług Iworyjczyka było
kilku, w kuluarach mówiło się o zainteresowaniu Arsenalu, Liverpoolu, czy
Chelsea. To wszystko jak się okazało później były prawdopodobnie nieznaczące
plotki. Na brak ofert, jednak nie mógł narzekać, jak mówił miał propozycje z Anglii,
Francji, Rosji, Ukrainy i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Ostatecznie Bony
wylądował w Swansea, za rekordową dla klubu kwotę 12 mln funtów. Pieniądze
wydane na snajpera wydają się być w miarę rozsądne mając na uwadze rozrzutność
angielskich klubów na rynku. Dodatkowo zapotrzebowanie na napastników jest
jakby większe niż w poprzednich latach, stąd przy ich deficycie ceny idą w
górę. Oczywiście, przy transferze ze słabszej do lepszej ligi zawsze pozostaje
ryzyko, czy zawodnik się sprawdzi, jednak umiejętności, którymi dysponuje Bony
dają nadzieję na sukces.
Wilfried doda do Swansea nowe możliwości taktyczne i jest
swego rodzaju zawodnikiem, którego Łabędziom brakowało. Rosły, silny, dobrze
grający głową przy tym obdarzony w miarę dobrą techniką. Swoją grą przypomina
Romelu Lukaku, Emanuela Adebayora, czy Didiera Drogbę. Ma coś z każdego z tych
zawodników. Bony tuż po przyjściu do Premier League powiedział, że chciałby być
nowym Drogbą, z którym pozostaje w dobrym kontakcie. Nowy nabytek Swansea
pochwalił się: „Drogba pogratulował mi i powiedział, że jest ze mnie dumny.”
W poprzednim sezonie Swansea brakowało typowego napastnika i
z konieczności występował tam Michu. Teraz wydaje się, że Iworyjczyk z
Hiszpanem są w stanie stworzyć jeden z groźniejszych duetów w Premier League.
Najlepszy strzelec Swansea w poprzednim sezonie ciepło wypowiada się o swoim
nowym koledze z drużyny: „Wilfried doda do naszego stylu coś nowego. Jest silny
w powietrzu i potrafi znakomicie utrzymać się przy piłce. To typowy golleador,
ale jego gra to znacznie więcej niż gole. Współpracuje dobrze z zawodnikami i gdy
potrzeba może cofnąć się na pozycję „10”.” Michu zadeklarował, że lepiej czuje
się na pozycji cofniętego napastnika/ ofensywnego pomocnika stąd też
zatrudnienie bramkostrzelnej „9” było niemal koniecznością.
Inni koledzy ze Swansea o Bonym także wypowiadają się ciepło.
Nie mogą wyjść z podziwu dla jego siły. Garry Monk przywołuje pierwszy wspólny
trening z Iworyjczykiem: „Kryłem go przy rzucie rożnym. Chciałem Wilfrieda
przepchnąć, ale zwichnąłem sobie tylko palec. To tylko pokazuje jaki jest
wielki.” Dalej dodaje: „Z chłopakami poprosiliśmy go, aby oddał strzał. O mało
co nie rozerwał siatki. Nie widziałem wcześniej piłkarza, który miał taką
petardę w nodze. Myślałem, że Danny Graham uderza silnie, ale Bony to jest
zupełnie inny poziom”.
Wszystko wskazuje na to, że Bony będzie transferowym strzałem
w dziesiątkę, jednak wciąż pozostają ciche obawy. Nie jeden zawodnik wziął
szturmem Eredivisie by potem ponieść spektakularną klęskę w silniejszej lidze.
Najbardziej klinicznym przypadkiem jest Afonso Alves, który w 44 meczach w
barwach Heerenven strzelił 40 goli. W meczu z Heraclesem strzelił nawet 7
bramek. To wszystko zaprocentowało transferem za 12,7 mln funtów do
Middlesbrough. Okazał się jednak niewypałem i po półtora roku odszedł do Kataru.
Przykłady można mnożyć dalej: Mateja Kezman nie poradził
sobie w Chelsea; Bas Dost ze względu na kontuzje póki co jest rozczarowaniem w
Wolfsburgu, a Luuk de Jong znakomity w Holandii, w Moenchengladbach wypada
bardzo przeciętnie. Po drugiej stronie rzeki znajdują się Ruud van Nistelrooy,
Luis Suarez, czy Dennis Bergkamp, którzy podbili Premier League. Jestem niemal
pewien, że Wilfried Bony trafi do drugiego worka. Po prostu jest to świetny
napastnik, który za długo grał w przedsionku futbolowej Europy.
Iworyjczyk
w pierwszym poważniejszym meczu spisał się dobrze, z Malmo strzelił 2 gole i
zanotował asystę. Nadzieje jakie pokładają w nim kibice Swansea są ogromne, co
najmniej 10 goli w sezonie jest jego obowiązkiem. Jeżeli Bony utrzyma formę
strzelecką z Holandii „Daddy Cool” w południowej Walii wróci na listy przebojów.
Z dużej
chmury mały deszcz. Tak można określić działania czołówki Premier League w
pierwszych tygodniach okienka transferowego. Póki co największe gwiazdy omijają
Anglię szerokim łukiem wybierając inne kraje. O wiele ciekawiej dzieje się
wśród ligowych średniaków i mniej możnych klubów. Kilkoro z nich zaskoczyło
pozytywnie nie tylko ściągniętymi nazwiskami, ale przede wszystkimi kwotami,
które zostały przeznaczone na wzmocnienia. Zapraszam na pierwszy transferowy
raport z angielskich boisk.
Stan na 15 lipca.
Manchester
United – Ocena kadry – 8/10. Póki co jedynym wzmocnieniem jest Guillermo
Valera, który za 2,8 mln euro został wykupiony z Penarolu (Urugwaj). Młody,
perspektywiczny obrońca, srebrny medalista mistrzostw świata do lat 20. Ciężko,
jednak oczekiwać, aby ten zawodnik stał się pierwszoplanową postacią zespołu,
jest to oczywista inwestycja na przyszłość. Dodatkowo z wypożyczenia
wrócił Wilfried Zaha, z którym w Anglii
są wiązane przesadnie duże nadzieje. Priorytetem dla klubu na tą chwilę powinno
być ściągnięcie środkowego pomocnika. Jedną z opcji miał być Thiago z
Barcelony, ten jednak wybrał Monachium. Do końca nie wiadomo też jaka
przyszłość czeka Wayne’a Rooney’a, który z powodu kontuzji
opuścił tournee United po Tajlandii.
Manchester
City – 9/10. Do ekipy Obywateli trafili Jesus Navas (17,6 mln euro) i Fernandinho (40). Są to na pewno
dobre wzmocnienia, na pozycjach, gdzie brakowało troszeczkę jakości. Obawiam
się, jedynie o to, aby Fernandinho nie został najbardziej przepłaconym
zawodnikiem tego lata. W końcu 40 mln euro za 28 – latka to trochę dużo.
Potencjał drzemie w nim spory, jednak w żadnym wypadku nie jest to zawodnik
wart takiej kwoty. Skład jakim obecnie dysponuje Pellegrini – jak na warunki
Premier League – jest niemal idealny. Pozostaje jedynie wzmocnić konkurencję w
ataku i dokupić lewoskrzydłowego (bardzo blisko City jest Stevan Jovetic, który
z powodzeniem może grać na całej szerokości ataku).
Chelsea– 9/10.
Pierwsze tygodnie pracy Mourinho nie przyniosły wielkich transferów.
Największym problemem w Londynie są napastnicy. Cavani w Paryżu, Falcao w
Monaco, Drogba uznał, że jest mu dobrze w Galatasaray. Teraz mówi się o
Benteke. Torres, Ba i Lukaku to całkiem dobre trio snajperów, jednak w
przypadku ściągnięcia przez the Blues nowej „9” niemal pewne jest, że ktoś z pierwszej
dwójki odejdzie. Na tę chwilę skład Chelsea wygląda obiecująco, z wypożyczenia
wrócili de Bruyne i Lukaku. Dodatkowo zakontraktowano Marco van Ginkela - reprezentanta Holandii do lat 21, który
zaliczył już debiut w dorosłej drużynie Oranje. Jest to typowy pomocnik box to
box. Przy obecnym odmładzaniu ekipy ze Stamford Bridge jakimś cudem może stać
się ważnym punktem zespołu. Z Bayeru Leverkusen przybył Andre Schurlle, który powinien okazać się trafniejszym wyborem niż jego niemiecki poprzednik - Marko Marin. Zastanawiam się tylko jak Mou wykorzysta potencjał
linii pomocy, bo tam bez wątpienia leży klucz do zwycięstw Chelsea.
Arsenal – 7,5/10.
U Kanonierów bez zmian, z tym, że w tym roku jesteśmy zasypywani ogromem
potencjalnych kandydatów do gry w Arsenalu. Miał być Higuain, Rooney, Fellaini,
Luis Suarez itd. a póki co jest jedynie Yaya Sanogo – mistrz świata do lat 20 z
Francją – który przyszedł… za darmo. Na tym się jednak prawdopodobnie nie
skończy, w końcu teoretycznie Wenger do wydania ma 70 mln funtów.
Tottenham – 7,5/10. Koguty na razie bardzo spokojnie, ale
za to konkretnie. Paulinho to zawodnik ponadprzeciętny, więc na pewno doda dużo
jakości solidnej już linii pomocy. Dodatkowo AVB z powodzeniem może przejść na
system 4-1-4-1. Jakość składu Tottenhamu w dużej mierze zależy od Garetha
Bale’a i tego czy zostanie na White Hart Lane. Kolejnym problemem jest pozycja „dziewiątki”,
gdzie jest spory wakat. Pewne jest, że jakiś napastnik do klubu trafi, pytanie
tylko kiedy.
Liverpool – 7/10.
The Reds to dla mnie – obok MU – największa zagadka nadchodzącego sezonu. W
ekipie Brendana Rodgersa widać poprawę gry i coraz więcej jakości. Do klubu – w
kolejnym okienku - w końcu trafiają ciekawi zawodnicy, za stosunkowo niewielkie
pieniądze. Na pewno nieodżałowanym transferem pozostanie Henkrikh Mkhitaryan,
który był blisko Anfield Road. Sezon Liverpoolu w dużej mierze zależy od tego,
czy Luis Suarez zdecyduje się na odejście i kto ewentualnie go zastąpi. Dotychczasowe
wzmocnienia dają nadzieję (Iago Aspas, Luis Alberto, Simon Mignolet i w
mniejszym stopniu Kolo Toure), że nowe rozgrywki będą lepsze od poprzednich.
Everton – 7/10. Dużo pozytywnych zmian jak na razie w
niebieskiej części Merseyside. Podstawowy skład póki co nie uległ zmianie, a
spekulacje odnośnie odejścia Bainesa i Fellainiego nie mają przełożenia na
rzeczywistość. Martinezowi udało się przeprowadzić kilka interesujących
transferów, na uwagę zasługuję przede wszystkim wypożyczenie z Barcelony Gerarda
Deulofeu. Kadrę uzupełnił swoimi byłymi podopiecznymi z Wigan (Kone, Alcaraz,
Robles) i wszystko wskazuje na to, że Everton ponownie może niejednokrotnie
zaskoczyć. Na obiecaną przez Martineza ligę mistrzów kadra jest za krótka,
jednak o ligę europy Everton może spokojnie powalczyć. Zastanawia mnie, czy
nowy trener zdecyduje się na wprowadzenie systemu z trójką obrońców stosowanego
w Wigan, czy też pozostanie przy wariacjach 4-2-3-1 Moyesa. A może wymyśli
jeszcze coś nowego.
Swansea –
Łabędzie jak na razie są królem polowania. Michael Laudrup przekonał zarząd, że
warto zainwestować w nowych piłkarzy, czego efektem jest aż 7 transferów
(+przedłużenie wypożyczenia de Guzmana z Villarreal). Najciekawiej zapowiada
się Wilfried Bony – król strzelców Eredivisie w barwach Vitesse. Na uwagę
zasługuję cena jaką Swansea musiało zapłacić Holendrom – aż 14 mln euro – co
przy okazji jest rekordem transferowym Walijczyków. Mam jednak wrażenie, że są
to pieniądze adekwatne do umiejętności Iworyjczyka i bądź co bądź króla
strzelców Eredivisie. Brakowało Łabędziom typowej „9”, z konieczności
występował tam Michu – teraz problem jest rozwiązany. Ponadto do klubu
dołączyło trzech zawodników z La Liga (Canas, Amat, Pozuelo), których nazwiska
niewiele mi mówią. Mając na uwadze poprzedni sezon i trafność wyborów Laudrupa
na rynku hiszpańskim obiecuje sobie po nich sporo. Ważnym czynnikiem jest też
fakt, że póki co żaden ważny zawodnik ze Swansea nie odszedł. Skład jak na
warunki klubu jest naprawdę znamienity i o ile w lidze ciężko będzie powalczyć
o miejsce wyższe niż 8, o tyle w lidze Europy mogą namieszać podobnie jak była
drużyna Laudrupa - Getafe w 2007 roku. Aha, doszedł jeszcze Jonjo Shelvey, ale
jest to piłkarz, który w Liverpoolu mnie kompletnie nie przekonywał, może inaczej
będzie w Swansea.
Norwich –
Jak na warunki transfery klubu są nad wyraz zaskakujące, przede wszystkim
cenowo. W poprzednich dwóch sezonach Kanarki wyjątkowo oszczędzały na zakupach,
teraz udało się sprowadzić za 10 mln euro Ricky’ego van Wolfswinkela ze
Sportingu Lizbona i Leroya Fera z Twente za około 4 mln. Ci dwaj panowie
postarają się rozruszać trochę skostniałą ofensywę Norwich. Plus także za
transfer Martina Olssona z Blackburn. Na tą chwilę na wszystkie wzmocnienia
wydano ~ 20 mln euro. Kanarki powinny mieć spokojny sezon w środku tabeli.
Ciekawie
wygląda sytuacja w Southampton, gdzie także powstaje całkiem mocna drużyna. Do
klubu trafili Victor Wanyama (14,5mln euro) i Dejan Lovren (10).
Czystkę w
Sunderlandzie przeprowadza Paolo di Canio, który za pieniądze pozyskane ze
sprzedaży Mignoleta do Liverpoolu i Elmohamady’ego do Hull City może sobie
pozwolić na kilka transferów. Najlepiej póki co wypada Jozy Altidore, który
będzie odpowiedzialny za zdobywanie goli dla Czarnych Kotów. Bramki będzie
strzegł przeciętny Vito Mannone. Linię pomocy wzmocnił Cabral, który do Anglii
trafił z Bazylei. Dodatkowo hitowy transfer Giaccheriniego jest przesądzony. Di Canio stawia także na młodych o czym świadczy pozyskanie takich zawodników jak 19 - letni Karlsson, czy 20 - letni El-Hadji Ba. W Sunderlandzie tworzy się ciekawa ekipa, która może powalczyć o pierwszą dziesiątkę. Nie przewiduję, aby zeszłosezonowa mizeria miała się powtórzyć.
W West Hamie
znacząco budżet obciążył Andy Caroll, jednak patrząc na styl gry Młotów to jest
to transfer idealny. Przyzwyczailiśmy się, że piłka na Upton Park lata wysoko,
a sprowadzenia Carolla na pewno tego nie zmieni. Jestem pewien, że sprawdzi się
także Razvan Rat, podstarzały prawy obrońca grający wcześniej w Shaktarze
Donieck.
Z
ważniejszych niewymienionych przeze mnie ruchów na pewno należy zaliczyć
sprowadzenie Anelki do WBA i Amorebiety do Fulham. Ciekawie także w Aston
Villi, gdzie Benteke odmówił dalszej gry dla the Villans. W Birmingham także
nie śpią i już piątka zawodników dołączyła do klubu, niestety wszyscy – poza
Tonevem z Lecha Poznań – są dla mnie anonimowi.
Spokojnie w
Newcastle i Stoke, gdzie poważnych transferów próżno szukać.
Beniaminkowie
– z wyjątkiem Hull City – także się nie spieszą. Wspomniane Tygrysy
zakontraktowały piątkę zawodników, w tym Maynora Figueroę z Wigan i bramkarza
McGregora z Besiktasu. Cardiff ściągnęło nadzieję duńskiej piłki, 20 – letniego
Andreasa Corneliusa z Kopenhagi. Za napastnika - Czerwone Smoki - zapłaciły 10
mln euro. Może to być jedno z odkryć przyszłego sezonu. 18 goli w 34 meczach
Kopenhagi (korona króla strzelców duńskiej Superligi) + 5 goli w 9 grach
reprezentacyjnych. Wygląda obiecująco. Na koniec Crystal Palace, które z
nieznanych mi powodów wydało na snajpera Peterborough - Dwighta Gayle’a aż 5,3
mln euro. Na boiskach Premier League ponownie zobaczymy Jerome’a Thomasa, który
poprzedni sezon spędził w Leeds United. Z trójki beniaminków Crystal Palace
wypada najsłabiej i ciężko wierzyć, aby to miało się zmienić.
Liverpool po przeciętnym sezonie musi
znacząco wzmocnić skład. Po ewentualnym odejściu z klubu Luisa Suareza,
priorytetem na Anfield powinno być ściągnięcie Henrikha Mkhitaryana – mózgu
Szachtara Donieck i reprezentacji Armenii.
27 goli w 41
występach w barwach ekipy z Doniecka to dorobek bramkowy Ormianina w minionym
sezonie. Całkiem imponujące, zważywszy, że Mkhitaryan występuje zaledwie jakoofensywny pomocnik w systemie 4-2-3-1.Zadaniem Mkhitaryana przed startem ligi było przejęcie
obowiązków po ulubieńcu kibiców – Jadsonie. Ten ze względów rodzinnych musiał
powrócić do Brazylii. „Uwielbialiśmy tego gościa” – tak o swoim byłym
podopiecznym mówi trener Szachtara – Mircea Lucescu. Od razu dodaje: „Jadsonsa
postanowiłem zastąpić Mkhitaryanem, który otworzył nam nowe możliwości. Ma
ogromną łatwość w odnajdywaniu przestrzeni na boisku. Potrafi stworzyć
sytuacje, jak i je wykorzystać. Znakomicie gra w odbiorze. To kompletny
zawodnik.” Wraz z odejściem Jadsona poważna kontuzja przytrafiła się
Fernandinho – nominalnemu zastępcy – co także ułatwiło podjęcie decyzji
Lucescu, aby Ormianina przekształcićz
defensywnego na ofensywnego pomocnika.
Do przednich
formacji ukraińskiej drużyny od lat ściągani są zdolni Brazylijczycy.
Mkhitaryan był więc wyjątkiem w ofensywie złożonej z samych „Kanarków”. Dzięki
znajomości języka portugalskiego, którego nauczył się podczas
czteromiesięcznego wypożyczenia do Sao Paolo, bez problemów mógł komunikować
się z brazylijskimi kolegami. Mkhitaryan początkowo miał być jedynie
uzupełnieniem dla gwiazd Szachtara, jednak szybkostał się pierwszoplanową postacią i jednocześnie
najlepszym zawodnikiem ekipy z Doniecka. Progres tego zawodnika znacząco
wpłynął na grę całej drużyny, czego nie ukrywa Lucescu: „Nasz ogromny krok
naprzód to zasługa rozwoju Mkhitaryana. Uważam, że czeka go piękna kariera.”
Henrikh talent do
gry w piłkę odziedziczył po ojcu – Hamlecie, który w latach 80 biegał po
boiskach radzieckich i francuskich. Był liderem ormiańskiej drużyny – Ararat
Yerevan, gdzie grał przez 7 lat. W roku 1989 - czyli wtedy gdy na świat
przyszedł jego syn – przeniósł się do ASOA Valance we Francji. Swoimi golami
pomógł awansować klubowi do 2 ligi. Próżno, jednak szukać tego zespołu w
jakichkolwiek rozgrywkach – osiem lat temu klub przestał istnieć. Hamlet po 6
latach spędzonych z rodziną we Francji powrócił do ojczyzny, w 1996 roku zmarł
na raka mózgu.
Co ciekawe cała
rodzina Mkhitaryanów ma powiązania z futbolem – matka Henrikha pracuje w
ormiańskim związku piłki nożnej, natomiast siostra jest tłumaczem w strukturach
UEFA.
Henrikh Mkhitaryan
nie ukrywa, że od dziecka chciał być zawodowym piłkarzem. Swoją karierę
rozpoczynał w Pyuniku Yerevan. W wieku 20 lat trafił do Metalurga Donieck, by
rok później (2010) wylądować w lokalnym rywalu – Szachtarze. Lucescuwyłożył na Ormianina 5 mln funtów.
Nazwisko Mkhitaryan miał już w notesie od roku 2007, kiedy Szachtara grał z
Pyunikiem w eliminacjach do Champions League.
Mkhitaryan już jestnajlepszym strzelcem swojej ojczyzny w
historiiz dorobkiem 11 goli. To
niezbyt oszałamiająca liczba, ale należy pamiętać, że Armenia jako niepodległe
państwo funkcjonuje od 1991 roku. Futbol reprezentacyjny w tym kraju z roku na
rok jest coraz lepszy. Armenia była blisko awansu do baraży na Euro 2012. W
obecnych eliminacjach Ormianie spisują się zbyt nierówno, aby myśleć o promocji
na mistrzostwa świata. Jednego dnia potrafią przegrać z Maltą 0:1, by
następnego ograć Danię 4:0 na wyjeździe. Bez wątpienia jednak to Mkhitaryanjest symbolem nowej, w miarę zdolnej generacji
Armenii.Na pewno jest już
najlepszym ormiańskim graczem od rozłamu związku radzieckiego, a może być tylko
lepiej. Po Mkhitaryana ustawiło się w kolejce kilka znaczących klubów m.in.
Borussia, Juventus, czy Liverpool.
Na Anfield
Mkhitaryan byłbyidealnym
uzupełnieniem składu.Zawodnika o
takiej charakterystyce brakuje w układance Brendana Rodgersa. Ogromna łatwość w
odnajdywaniu wolnej przestrzeni na boisku, dobry przegląd pola, skuteczność i
chęć do ciężkiej pracy to cechy, dzięki którym musiałby sobie poradzić w
Liverpoolu. Ponadto styl "The Reds" jest stosunkowo bliski do tego
preferowanego przez Szachtara. Dodatkowo w ofensywie biegają zawodnicy
zaawansowani technicznie, jak Coutinho, Sturridge, Iago Aspas, czy nadal Luis
Suarez. Przede wszystkim można być jednak ciekawym współpracy na linii
Coutinho–Mkhitaryan, która mogłaby przypominać relacje Ormianina z Willianem z
fazy grupowej ligi mistrzów. Ten tandem sprawdził się znakomicie – zapewnił
awans Szachtarowi do fazy pucharowej,zostawiając
w tyle Chelsea.
Na Donbass Arenie
jest tradycja, aby po zdobytym golu przez zawodników Szachtara puszczać muzykę,
która odzwierciedla narodowość strzelca. W przypadku Mkhitaryana była to
ormiańska muzyka wojenna: „Sabre Dance”.
Od nowego sezonu ta
melodia może stać się hitem na Anfield.Problemem w przypadku transferu Mkhitaryana jest jego
karta zawodnicza.W połowie należy
do Szachtara, a w drugiej części do osób trzecich, co do których Liverpool może
mieć obiekcje, czy chce płacić. Jeśli jednak strony dojdą do porozumienia,
futbol armeński doczeka się w Premier League zawodnika mającego realną szansę
zostania wiodącą postacią tej ligi.
Nie lubię momentu, gdy sezon Premier League się kończy i
zapada w letni sen na trzy miesiące. Co gorsza, właśnie ten moment nadszedł.
Trzy miesiące bez futbolu w najlepszym możliwym wydaniu. Cotygodniowe emocje,
bramki, rozczarowania. Będzie mi tego cholernie brakowało. Pozostaje jedynie
zaprosić was na subiektywne podsumowanie minionej, wyjątkowej kampanii Premier
League.
MVP 2012/13
Z wyborem najlepszego piłkarza
ligi angielskiej mam spory kłopot. I nie mam tutaj na myśli jakiejś posuchy, a
bogactwo wyboru. Kandydatów do MVP za obecny sezon mogło być czterech w
porywach do pięciu.
Problem polega na tym, że kilku
zawodników – Bale, Suarez, van Persi,
Juan Mata i od biedy Carrick –
grało na wysokim, w miarę równym poziomie, lecz do każdego mam jakieś
zastrzeżenia. Bale ciągnął Tottenham na każdy możliwy sposób, aby ten tylko
znalazł się w lidze mistrzów. Jak wiemy, nie udało się. Walijczyka wina w tym
jest najmniejsza, lecz zdarzały mu się poważne przestoje - szczególnie na
początku - a takie mecze dla drużyny z północnego Londynu kończyły się co
najwyżej średnio. Z Suarezem było bardzo podobnie, jednak jego sytuacja
polegała na tym, że Liverpool, tak naprawdę o nic nie grał. W starciach z
drużynami z Top 10 do pewnego czasu jego rola była raczej epizodyczna. Na
osłodę pozostawały mu bramki strzelane słabszym drużynom, nie ma jednak
wątpliwości, że to piłkarz wybitny. Robin van Persi to była wartość dodana
United. Człowiek bez bramek, którego mistrzostwo nie byłoby wręczone na Old
Trafford. Zdarzały mu się przerwy strzeleckie, lecz to na jego wizerunek
specjalnie wpłynąć nie mogło. Gdy ten przestał strzelać Manchester United miał
bezpieczną przewagę nad resztą stawki. Co do Juana Maty i Carricka - obaj
zaliczyli kapitalny sezon, Hiszpan uzyskał nawet double – double na koniec i
ciągnął Chelsea za uszy w efektowny sposób, Carrick dowodził pomocą United,
cichy bohater tej drużyny. Problem polega na tym, że żaden z nich póki co nie
jest magikiem co trzej wymieni wcześniej piłkarze. A nie ukrywam, że właśnie
tego typu gracza chciałem wskazać na pierwszym miejscu. Kolejność mojego opisu
jest zresztą nie przypadkowa, tak widzę piątkę najlepszych piłkarzy tego
sezonu, z Bale’em na czele. Niech uzasadnieniem mojego wyboru będą słowa
Andrzeja Twarowskiego po golu Walijczyka z Sunderlandem: „Dziewczyna Bale’a może
teraz powiedzieć - Mamo! Tato! Mój chłopak jest kosmitą!” Poniżej zamieszczam wszystkie bramki Bale'a z obecnego sezonu zawarte w jednym filmiku.
Największy przegrany
W tej kategorii główną nagrodę
przyznaje Alanowi Pardew. Newcastle,
które w sezonie 2011/12 walczyło o ligę mistrzów - przy okazji wyprzedzając
Chelsea - teraz miało ogromne problemy z tym by się w lidze utrzymać. W klubie
popełniono zbyt wiele błędów, szczególnie w trakcie letniego okienka
transferowego kiedy nie pokuszono się o wzmocnienia. Natomiast w styczniu boss Newcastle do
klubu sprowadził kilku Francuzów, których potencjału nie potrafi
wykorzystać. Zdarzają się pojedyncze wybryki na plus podopiecznym Pardew, lecz
piłkarze pod jego wodzą w tym sezonie nie rozwinęli się wystarczająco, kilku
się wręcz cofnęło w rozwoju jak Coloccini, Krul czy Jonas. Mike Ashley –
właściciel Srok – pewnie co dzień zastanawia się co go podkusiło by zaufać
Pardew na kolejnych siedem lat.
Nie sposób też nie wspomnieć o Redknappie i Mancinim. Pierwszy nie dość, że spuścił QPR z ligi to do tego
ściągnął do klubu kilku przepłaconych graczy kusząc ich wysokimi kontraktami.
QPR będzie musiało z tymi decyzjami dalej żyć, kiedy to Redknapp prawdopodobnie
opuści zatopiony statek.
Mancini – odpowiedzialny za
transfery do klubu przeciętnych graczy, kłótnie ze swoimi podopiecznymi,
zachowawczy styl gry City, brak stałych poglądów – casus Ballotelliego, czy
klęska w Europie, wystarczy?
Trenerski exodus w Premier League - aż 10 menedżerów zostało zwolnionych lub odeszło ze swoich stanowisk w minionej kampanii
Największy pechowiec
Bez wątpienia Diaby. Za każdym razem, gdy ten się
wykuruje i powoli zaczyna wracać do podstawowego składu Arsenalu przytrafia mu
się kolejna kontuzja. Tym razem w marcu zerwał więzadła krzyżowe i wypadł na 9
miesięcy. To była 38 kontuzja odkąd jest w Londynie.
Muszę też wspomnieć o Sandro z Tottenhamu, który do połowy
stycznia był kluczowym zawodnikiem pomocy Kogutów - potem wypadł do końca sezonu przez problemy z
kolanem.
Warty odnotowania jest też wyczyn
Waltersa ze Stoke, który w
przegranym meczu z Chelsea strzelił 2 samobóje. Jakby tego było mało to potem z
karnego trafił w poprzeczkę.
Jeżeli chodzi o najbardziej pechową drużynę to po tym sezonie jest nią Wigan, które trzy dni po zdobyciu FA Cup spadło z ekstraklasy. Żałuję ich spadku, jednak należy pamiętać, że punktuje się przez cały rok, a nie tylko w końcówce.
Wigan - po całkiem udanym sezonie - dołącza do pozostałych spadkowiczów - Reading i QPR
Najlepszy transfer
Christian Benteke, nie
mam wątpliwości. Aston Villa zrobiła interes życia ściągając młodego Belga do
Birmingham z Genku za 7 mln funtów. 19 goli w 32 meczach strzelonych przez
Benteke zdatnie przyczyniło się do utrzymania the Villans. Nawet jeżeli Belg
odszedłby do mocniejszego klubu to Paul Lambert i tak nie mógłby czuć się
poszkodowany – na pewno klub dobrze na tym zarobi. Mówi się o co najmniej 20
mln funtów. Sam zainteresowany specjalnie nie widzi swojej przyszłości na Villa
Park otwarcie mówiąc, że nawet jeżeli Aston Villa karze mu zostać w klubie on
tego nie zaakceptuje.
Na kolejnych miejscach wskazałbym
Michu i Robina van Persiego. Hiszpan kosztował Swansea zaledwie 2 mln
funtów, a zapewnił im 18 goli w 35 meczach. Nikt w Anglii i Walii specjalnie o
nim nie słyszał, co go specjalnie nie dziwi. „Gdy masz na nazwisko van Persi,
czy Messi naturalnym jest, że cały świat patrzy na ciebie. Kto to w ogóle
Michu?” – tak Hiszpan mówi się o sobie. W podobnym tonie wypowiadał się
przed świętami Bożego Narodzenia Sir Alex o Michu, o którym także wcześniej nie
słyszał. Gdyby nie słaba druga część sezonu Michu byłby na miejscu Benteke.
Mieli być tylko najlepsi, ale myślę,
że warto wspomnieć też o transferach takich piłkarzy jak Jan Verthongen, Santi
Cazorla, Eden Hazard, Coutinho, czy Moussa Dembele. Ci zawodnicy także byli
silnymi – nowymi punktami swoich drużyn w minionym sezonie.
Największe odkrycie
Tutaj postawie na Christiana Benteke i Romelu Lukaku. O pierwszym już
pisałem, Lukaku natomiast to jeden z największych talentów w Europie. W lidze
strzelił 17 goli w ciągu 35 spotkań, trzeba jednak pamiętać, że aż 15 razy
wchodził z ławki. Strzela gola co 118 minut co jest trzecim wynikiem pod tym
względem w Premier League (tuż za Hernandezem i Sturridge'em). Wartym odnotowania jest też fakt, że dopiero jako
trzeci piłkarz w historii Premier League strzelił hat - tricka przeciwko
Manchesterowi United. Dodam, że ma dopiero 20 lat. Kolejnym przystankiem w jego
karierze powinna być Chelsea. Grzechem byłoby wypuszczenie Lukaku na ponowne
wypożyczenie, czy nie daj Boże sprzedaż do innego klubu.
Największe rozczarowanie
Shinji Kagawa. Nie
był to jakiś tragiczny sezon w wykonaniu Japończyka, ale spodziewałem się po
nim więcej. W jego aklimatyzacji nie pomogła kontuzja przez którą rozegrał
tylko 17 meczów w lidze. Nie pomógł też Sir Alex Ferguson, który często
wystawiał go na skrzydle, a nie jest to jego optymalna pozycja. Klopp o swoim
byłbym podopiecznym mówi w ten sposób: „Kagawa jest jednym z najlepszych
piłkarzy na świecie i gdy widzę, że gra
tylko 20 minut – do tego na lewym skrzydle – pęka mi serce. Naprawdę, mam łzy w
oczach. Jest ofensywnym pomocnikiem, który ma wielką łatwość przy zdobywaniu
goli”. Nic dodać, nic ująć.
Największe zaskoczenie
Southampton. Po
fatalnym początku nie dawałem temu zespołowi większych szans na utrzymanie, z
czasem zaczęli grać piłkę przyjemną dla oka dodatkowo gromadząc przy tym
punkty. Jako beniaminek utarli nosa bogatszym klubom jak Chelsea, Liverpool,
czy City. Ponadto napędzili stracha United na początku rozgrywek przegrywając
2-3. Zmiana trenera wyszła Świętym na dobre, chociaż i przy Adkinsie
Southampton w lidze by się utrzymało. Fajne jest też to, że gra tam kilku
młodych zdolnych piłkarzy i ten zespół cały czas się rozwija. W przyszłym
sezonie mogą być cichą rewelacją ligi, na miarę powiedzmy WBA z tych rozgrywek.
Alternatywna „11”
sezonu – bez piłkarzy, którzy zostali wybrani do „11” roku
Simon
Mignolet (Sunderland) – Rafael (MU), Chico (Swansea), Matija Nastasic (City),
Patrice Evra (MU) – Morgan Schneiderlin (Southampton), Marouane Fellaini
(Everton), Santi Cazorla (Arsenal) - Michu (Swansea), Christian Benteke (Aston
Villa), Romelu Lukaku (WBA)
Wyróżnić jeszcze chcę Diame z
West Hamu i Dembele z Tottenhamu, którzy do mojej jedenastki się nie załapali.
Dlaczego ten sezon Premier League był wyjątkowy?
Przede wszystkim mam tutaj na
myśli przejście Sir Alexa Fergusona
na emeryturę co jest wydarzeniem epokowym – w futbolu oczywiście. Nie znam
innego United niż tego ze Szkotem żującym gumę na ławce trenerskiej,
besztającego sędziów, zawsze dążącego do perfekcji. Mimo, że nigdy za
Manchesterem United specjalnie nie przepadałem tak do Fergusona miałem ogromny
szacunek. Wiadomym było, że prędzej czy później ten moment musiał nastąpić nie
spodziewałem się, że będzie to już teraz.
Symboliczne przekazanie pałeczki na stanowisku menedżera United Moyesowi przez Fergusona - to od przyszłego sezonu (źródło goal.com)
Nieugięty charakter Fergusona
oddaje fragment jego biografii: „Magnier podał w wątpliwość, czy Szkot, któremu
po wykryciu szmerów w sercu miano wszczepić rozrusznik, będzie w stanie
sprawować swoją funkcję, i czy klub powinien w takim razie wiązać się z
trenerem na kolejny wieloletni okres. Ferguson wyśmiał te wątpliwości w mediach,
mówiąc, że na wieść o rozruszniku jego zawodnicy przeżyli szok, bo nie
spodziewali się, że trener w ogóle ma serce…” Gdy nad Fergusonem płakało niebo w dniu pożegnania z Old Trafford liczyłem, że ten chociaż uroni łzę.
Nic z tego, nie on, nie złamie go nawet najbardziej wzruszająca chwila.
Ale nie tylko Ferguson kończył
karierę, przecież z futbolem rozstali się Jamie Carragher, Paul Scholes,
Stilian Petrov, Steve Harper czy Michael Owen – ten sezon zapamiętam głównie
przez pryzmat odchodzących legend. I właśnie to sprawia, że ten sezon był
wyjątkowy.
Najpiękniejsze gole
Na koniec kilka bramek z minionego sezonu, które urzekły nie tylko mnie swoją urodą.
David Luiz - Fulham vs Chelsea
Cameron Jerome - Stoke vs Southampton
Rafael - QPR vs Manchester Unied
Robin van Persi - Manchester United vs Aston Villa
Nie spodziewałem się, że
drugi post z rzędu będę mógł zatytułować w ten sam sposób co poprzedni.
Wprawdzie ani Real, ani Barcelona nie zhańbiły się tak by otrzymać po pięć
bramek, jednak indolencja hiszpańskich drużyn sprawiła, że było tego blisko.
Królewscy na tle Borussi Dortmund byli zaskakująco słabi, przez co decima
prawdopodobnie stanie się tylko nieziszczonym snem.
Po meczu na Signal Iduna
Park nie sposób obojętnie przejść koło wyczynu Roberta Lewandowskiego – 4 gole
strzelone Realowi Madryt, coś niesamowitego. Nikt wcześniej w Europie nie
zaaplikował tylu bramek Królewskim. Ostatnią osobą, która trafiła tyle razy na
etapie półfinału lub finału był Ferenc Puskas – legenda Realu Madryt. Cztery
razy trafił w finale Pucharu Europy przeciwko Eintrachtowi Frankfurt w 1960
roku. Wyczyn Polaka mówi sam za siebie, po raz 6 w historii L'Equipe wystawiono notę 10. Co też ciekawe #Lewandowski był przez ponad
20 minut najpopularniejszy na Twitterze.
Wracając już do całego
spotkania to jak to się stało, że kolejna hiszpańska drużyna wypadła tragicznie
na tle błyskawicznego niemieckiego ataku? Pomijając oczywistą klasę
Lewandowskiego, który był zdecydowanie lepszy od Pepe.
1. Klopp po meczu powiedział: „Dajcie Madrytowi piłkę, a oni nie będą wiedzieli co z nią zrobić”. Bolesna prawda. Nie ma kontraktu, nie ma zabawy. Po pierwszym straconym golu Real starał się przejąć inicjatywę, lecz nie potrafił stworzyć zagrożenia będąc w ataku pozycyjnym. Borussia ani razu nie odkryła się na poważnie tak by dać możliwość do kontry gościom. Największa broń Królewskich została zminimalizowana praktycznie do zera, a jedyny gol padł po głupim błędzie Hummelsa. Klopp po raz kolejny rozszyfrował Mourinho, a jego Borussia w tym sezonie wbiła Realowi już 8 goli tracąc 4.
Real po prostu nie potrafi zdominować gry na tak wysokim poziomie, czego jesteśmy świadkami trzeci rok z rzędu. Do tego Borussia całkowicie zabiegała Real, zawodników tej drużyny było wszędzie więcej, a statystyka, że 6 dortmundczyków przebiegło więcej od najlepszego madrytczyka jest druzgocąca.
2. Goetze'ego wszędzie było
pełno. Zbiegał na oba skrzydła, co było możliwe dzięki temu, że zaczął mecz na
środku, jako typowa „10”. Umożliwiał skuteczne rozegranie piłki, stwarzał
więcej możliwości swoim partnerom i miał duży
wpływ na grę swojej drużyny. W teorii jego vis a vis – Mesut Ozil nie był w
stanie dać tyle Realowi co Goetze Borussi z prostego względu. Ozil zaczął mecz na lewym
skrzydle, skąd ciężko było kierować grą swojej drużyny. Luka Modric wprawdzie
się starał, lecz także nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Wystawienie
Chorwata miało na celu zdominowanie środka pola, lecz to się nie udało. Co jest niedopuszczalne, to pomoc Borussi górowała nad tą Realu, a zabieg z Modriciem można uznać za nieudany. Ozil na boku także sprawdzał się średnio, często schodził do środka, jednak wtedy pozostawiał lukę na skrzydle, której nie zapełnił Ramos.
3. Ogromny wpływ na grę
Borussi, może nawet większy niż Goetze miał Ilkay Gundogan. Był niemal
wszędzie, skutecznie rozprowadzał piłki na skrzydła, umożliwiając szybki atak
dortmundczykom. Dobrze uzupełniał się też ze Svenem Benderem, który był typowym
zabezpieczeniem linii środkowej. Gundogan grał odpowiedzialnie, nie tracił piłek i zakończył mecz z najwyższą liczbą celnych podań. Dołożył 3 udane dryblingi, dobrą postawę w defensywie i całkowicie przyćmił Xabiego Alonso,
który według Kloppa jest kluczem do zablokowania gry Królewskich.
4. Ważnym czynnikiem była też gra defensywna
skrzydłowych Borussi, a jej brak w Realu. Zarówno Reus jak i Błaszczykowski,
wtedy gdy drużyna nie stosowała pressingu wracali za akcjami madrytczyków. Dzięki
temu w strefie obronnej mieli oczywistą przewagę. To samo tyczy się
Lewandowskiego i Goetze, obaj włożyli ogromną pracę w grę obronną swojej
drużyny. Zobaczcie jak wyglądał pierwszy gol dla Borussi. Goetze był kryty
tylko przez Ramosa, przez co miał ułatwione zadanie by dośrodkować. Zabrakło
przekazywania sobie krycia wśród Królewskich, co nie miało miejsca chociażby w
meczach Malagi przeciwko Dortmundowi. Ofensywni gracze Borussi mieli naprawdę za
dużo miejsca na efektywną grę, chociaż można było się tego spodziewać patrząc
na to jak grają Ronaldo, Ozil, czy Higuain w defensywie. Pozostawienie
Cristiano i Ozila wysoko miało na celu stworzenie możliwości kontrataku, co
zazwyczaj jest skuteczne. Borussia starała się grać właśnie skrzydłami tak by
uniknąć kontaktu z Alonso i Khedirą (na grafice widać, że większość podań gospodarzy przy ataku szła na boki).
Problemem Realu jest też to, że w
takim meczu drużyna nie potrafi bronić ani jako całość, ani stosując pressing.
Na Signal Iduna Park wyglądali jakby wyszli bez konkretnego planu co jest
niedopuszczalne, a Borussia po prostu to wykorzystała.
5. Przed każdym meczem
Realu największą zagwozdką dla drużyny przeciwnej jest to jak zatrzymać
Ronaldo. Stąd wielkie brawa należą się dla Łukasza Piszczka, do spółki z
Błaszczykowskim, którzy po raz kolejny zminimalizowali zagrożenie płynące ze
strony Portugalczyka do minimum. Ronaldo starał się, lecz przy ataku pozycyjnym
miał za mało przestrzeni na rozwinięcie skrzydeł. Coentrao nie stwarzał też
takich możliwości w ataku co chociażby Marcelo, stąd Cristiano nie otrzymał
odpowiedniej pomocy od bocznego obrońcy. To samo można powiedzieć o drugiej
stronie – Ramos także nie pomógł odpowiednio w ataku dla Ozila.
Na Signal Iduna Park
byliśmy świadkami tryumfu (zapożyczając terminologię z NBA) transition
football. Kluczem do sukcesu Borussi był błyskawiczny atak, pressing i
wybieganie (dzięki tym samym czynnikom wygrał Bayern z Barceloną). W tej chwili
w starciu Bundesligi z Primera Divison przewaga tej pierwszej jest druzgocąca:
8-1. Wprawdzie nie można pozbawiać jeszcze Realu z marzeń o decimie, jednak jeżeli
Mourinho szybko czegoś nie wymyśli to będziemy świadkami niemieckiego finału na
Wembley(!). Angielski stadion oblegany przez Niemców, Churchill się w grobie
przewraca.
Bayern - imperator na rynku niemieckim, krok ku dominacji Europy już wykonał.
Jedną z rzeczy, która jest
charakterystyczna dla futbolu jest przemijalność i zmienność. Rok 2009 –
ćwierćfinał ligi mistrzów, Camp Nou. Barcelona – Bayern, 4-0 dla gospodarzy.
Rok 2013 – Allianz Arena, 4-0 tym razem dla Bayernu. Co jest uwłaczające dla Katalończyków
to żadna drużyna w półfinale tych rozgrywek nie przegrała tak wysoko, a podobne
upokorzenie dla tej drużyny w lidze mistrzów miało miejsce w sezonie 1997/98 z Dynamem Kijów,
szmat czasu.
Defensywna bezwzględność monachijczyków, z którą goście nie potrafili sobie poradzić(*legenda).
Nie pamiętam takiej
dominacji jednej drużyny nad drugą na tak wysokim etapie rozgrywek jak na
Allianz Arena w starciu Bayernu z Barceloną. Obejrzeliśmy wspaniały pokaz
umiejętności całego zespołu, gdzie każdy z Bawarczyków rozegrał kapitalne
zawody. Kluczem do sukcesu okazała się postawa w defensywie – zaczynając od
Dantego, przez Martineza, po Robbena, czy Ribery’ego.
Szukam w pamięci, ale
także nie przypominam sobie kiedy ostatni raz widziałem tak słabą Barcelonę.
Patrząc na wymiar kary - z jednej strony może wydawać się ogromny, a z drugiej
stosunkowo niski. Przy drugiej i trzeciej bramce sędzia miał pretekst do odgwizdania
przewinienia. Przy drugiej teoretyczny spalony, przy trzeciej Mueller
zastosował ruchomą zasłonę rodem z NBA na Jordi Albie. Te kilka powodów mogą
być pewnym usprawiedliwieniem takiego wyniku. Niestety dla Barcelony błędy
sędziowskie w żaden sposób nie tłumaczą tak tragicznej gry. Co gorsza sędzia
mylił się w obie strony nie dyktując karnego dla Bayernu po zagraniu ręką przez
Pique. Nie za bardzo też wiem gdzie w tej całej rywalizacji podziali się Messi,
Iniesta, czy Xavi, choć odpowiedź na to pytanie jest wymiernie prosta. Każdy z
trójki pozostał stłamszony przez graczy Bayernu, którzy na cały mecz wyszli
bezczelnie pewni, odważni, skoncentrowani. Jak to w zwyczaju mają Niemcy. Bayern zamknął możliwość zagrywania penetrujących podań Barcie przez co ta nie była w stanie stworzyć sobie sytuacji. Indywidualności też zawiodły.
Iniesta sponiewierany
był niemiłosiernie przez Javiego Martineza, o którym del Bosque przy ostatnich
powołaniach do reprezentacji Hiszpanii zapomniał mówiąc, że ten jest w słabej
formie. Wczoraj okazało się kto był w błędzie i jeżeli mecze Bundesligi nie
przekonały del Bosque co do Martineza to z Barceloną dostał koncert gry
defensywnego pomocnika.
Gra Messiego podczas meczu, miał zaledwie 7 podań celnych w strefie ataku, do tego tylko 2 dryblingi miał udane
Leo Messi – kompletnie bezbarwny występ, wszystkie
podania które otrzymywał były skierowane w niegroźne strefy, blisko linii
środkowej. Zagrożenia w ten sposób stworzyć się nie da, do tego każdy jego
ewentualny kontakt z piłką kończył się błyskawicznym doskokiem Bawarczyków.
Niemożliwością jest ciągłe udowadnianie swojej wielkości, nie otrzymując
odpowiedniego wsparcia od kolegów, a tego na Allianz Arena zabrakło. Nie da się
jednak nie zauważyć, że Messi tego dnia był taki jakiś nie swój, generalnie
słaby.
Napisałem także, że ten
wynik był niski, dlaczego? Otóż Bayern sprawiał wrażenia jakby chciał
stłamsić rywala, zdusić go tak, aby ten już nie powstał. Ilość sytuacji
bramkowych jest wymowna – 15 do 4 na korzyść monachijczyków, przy czym strzały
Barcelony to była kpina. Neuer jakiś czas temu powiedział w jednym
z wywiadów, że po niektórych meczach Bayernu nie musi chodzić pod prysznic. To
było jedno z tych spotkań.
Czy na naszych oczach
rośnie kolejny potężny twór, którego dominacja będzie niepodważalna przez kilka
lat? Już obecna maszyna sprawia wrażenie perfekcyjnej, a przecież następny sezon
zapowiada się jeszcze lepiej, zaklepani są Guardiola i Mario Goetze, strach się
bać co z tego wyrośnie.
Na sam koniec ciekawe zdanie wypowiedziane po meczu przez Linekera, idealnie puentujące to starcie: "Jedna z tych drużyn potrzebuje Guardioli i nie jest nią Bayern".